dzięki uprzedzeniom rodzinnym dotąd nie uzasadnionym, gdyż nikt tego nie udowodnił. A bywa to przecież nieraz, że właśnie najbliżsi niekorzystnie i niesprawiedliwie na nas oddziaływują, może dlatego że bliskie pretensje są dotkliwe, bo przecież nie pani to wymyśliła.
Pani Zuzanna nie dała dokończyć:
— Oddziaływują zwłaszcza, gdy są heretykami i plamią miejsca modlitwy herezjami, co najmniej nowinkami, o które nikt ich nie prosił. Nasza szlachta wsławiła się w tym kierunku, a nasza rodzina chyba szczególnie. Aż wstyd!
Pani Zuzanna zacięła usta, a potem wypaliła:
— Bo chyba wstyd mieć tylu krewnych w piekle?! — przygotowywała się desperacko do wytoczenia dalekonośnych argumentów, jak gdyby miała zakomenderować salwę artyleryjską. Przy wspomnieniu piekła biskup przełknął coś z trudem, potem wznosząc dłoń jak gdyby do błogosławieństwa starał się hamować wylew nowej wymowy.
— Ostatecznie — mówił spokojnie — te zarzuty przeciw dziadowi stryjecznemu dobrodziejki jak i przeciw rzekomym herezjarchom, którzy mieli go natchnąć, są pochopne, i należy to stwierdzić śmiało, nigdy ich nikt nie uzasadnił poza rodzinnymi pogłoskami. Powiedzmy sobie szczerze, że opierają się na naszej rodzimej kłótliwości, którą tak świetnie przedstawił wieszcz narodowy w opisie zajazdu, jako formy prawnej. Nikt jednak dotąd nie przedstawił, zdaje się, zajazdu w dziedzinie wiary i ducha, a coś mi się wydaje, że to była forma ataku rodzinnego i sąsiedzkiego na stryjecznego dziada dobrodziejki. Tymczasem biedny proboszcz Jabłonowa nie może sobie dać rady z jakim takim przywróceniem do porządku swojej świątyni. A wobec zubożenia rzemieślników i mieszczan któż ma mu pomóc? Przeciw gustom, a co gorsza przeciw podejrzeniom — trudno występować. A podejrzenia nielitościwie obciążyły stryjecznego dziada jaśnie pani.
Pani Zuzanna wyrwała się niecierpliwie:
— U mnie nie jest to nagonka ani zajazd, ale sumienie nie pozwala popierać coś, co było zborem innowierczym. Co gorsza odszczepieńczym. I centrum zdrożnych nauk. O tym samym dziadu wiadomo prócz tego, że bratał się z rozbójnikami przeciw społecznemu porządkowi. Przypisują mu nawet, że usiłował skłonić ówczesnego króla do adoptowania słynnego Dobosza, z którym walczył tak dzielnie jego ojciec.
Biskup znów przerwał łagodnie:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/54
Ta strona została skorygowana.