wszystkie swoje zakątki, odkryje wszystkie tajemnice, nawet mapę potoków pokaże. Nie wiedział tylko, czy opowie jej o pewnym śnie, w którym widział jak oboje w białych guglach weselnych, na świetnych koniach jechali do ślubu. Sam stary pan cesarz był na ślubie. A potem Siuna zaprowadził oblubienicę do nowego pałacu, który ojciec dlań wybudował, pałacu o potężnych schodach, wielkich oknach i ogromnych podwojach. Na progu pałacu pocałował ją. Aby nikt nie mógł znać jego tajemnicy, jak gdyby na to, aby i w myślach zaszyfrować wszystko, nazwał tę dziewczynkę, w rzeczywistości małą wnuczkę księżowską z sąsiedztwa, dziwacznie i zabawnie: Pimpulinka. W rzeczywistości był wobec niej bardzo nieśmiały. Czasem przynosił jej pawie pióra i kwiaty, czasem orzechy. Potem prędko ulatniał się. Jedno widzenie wystarczyło mu na długo. Oczy jej ogromne, ciche, jasne, łagodne oczy, obiecywały mu wszystko, co najlepsze na świecie. Gładkie, piękne kolanka, widoczne spod dziecinnej spódniczki, przejmowały go słodkim dreszczem i lękiem. Miał ochotę wtedy iść do cerkwi, by o coś prosić, czemuś się poddać, coś ofiarować z wdzięczności i dla ochrony Pimpulinki. Dziewczynka miała tę dobrą stronę, że nie mówiła dużo, co pozwalało mu przypuszczać, że wszystko zrozumie i przypisywać jej, co mu się spodobało i uroiło.
Z nią też odbywał wędrówki, podróże i wyprawy nocne. Dziwna muzyka ich prowadziła. Siuna sypiał w niedużym pokoiku od strony galerii, zwanym garderobą. Stał tam piec z kuchenką. Tęgi, barczysty, brzuchaty, gazdowski piec. Dawniej jeszcze, we wczesnym dzieciństwie, Siuna nazywał go, widocznie z uszanowania i podziwu: Pan Piec. A później Pan Piec był świadkiem nocnych dumań chłopca. Sekundował mu swoją muzyką. To dudnił uroczyście, grał potężnie, to śpiewał przeróżnie. Czasem węgle jarzące się lub dogasające, jakby oczy czy myśli Pana Pieca, w ciemności świergotały lub bezgłośnie świeciły. Sygnalizowały wyraźnie coś takiego, że Siuna zaraz wiedział i rozumiał wszystko.
Zaczynał Pan Piec skocznie od ucha, tanecznie jak skrzypek huculski. Siuna szedł sobie w świat z Pimpulinką. Naprzód nad niedalekim potoczkiem, wśród leszczyn i olszyn sami zbudowali sobie maleńką chatynkę. W dobytku mieli kozła i mały wózeczek. Sami zaprzęgli koziołka, sami jeździli wcale prędko, dokąd chcieli. Potem zbudowali sami małą kolejkę z prawdziwymi wagonikami. Jeździli sobie nią po lasach.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/540
Ta strona została skorygowana.