Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/543

Ta strona została skorygowana.

żek, to dobrze, ale nie wszystkie książki zrozumie. Te „wielkie“ rzeczy zdaje się jakoś pochowane po książkach, w jakichś kątach i zakamarkach. Uczyć się... W szkole? To nie to... A może od tego, który te słowa powiedział?
Coraz bardziej obserwowanie dziadka, a nawet w ramach własnej niedoskonałości, naśladowanie dziadka zajmowało Siunę. Od dawna już zresztą, od wczesnego dzieciństwa nawet, niemal z naukowym nastawieniem, oglądał i notował sobie w myślach życie dziadka. Kiedy jeszcze był bardzo mały, jednym z najmilszych zajęć jego było oglądać, jakby obrzęd jaki, golenie się dziadka. Leciał wtedy w pośpiechu, brał stolik, ogłaszał: „Będę oglądać dziadzia“.
Powoli chłopak splótł się ze wszystkim, co go otaczało. Ogarnęło go poczucie cudowności tej zielonej Wierchowiny, kraju jego dzieciństwa. A na tle wszystkich doświadczeń przychodził do przekonania, że najciekawszy jest sam dziadek. Wierchowina była mu najwyższym z kręgów rajskich, a w myślach jego dziadek królował nad całą Wierchowiną.
Obserwacja nawet życia codziennego dziadzia była przez długi czas ulubionym zajęciem wnuka. Do końca życia wspominał wszystko. Jak to wesoło, ciekawie, a równocześnie bezpiecznie robiło się rano, gdy otwierano okiennice w pokoju dziadzia. Nagle ciemny frontowy przedpokój zalewało światło. W przedpokoju tym była kiedrowa szafka, w której stały stare miody, tokaje, porzeczniaki. Ilekroć pozwolono Siunie ich skosztować — a było to wszystkiego kilka razy — rajska nieruchomość go ogarniała. Za to co dnia można było zaglądać przez szkło do szafki. W przedpokoju tym była głowa lisa w drewnianej ramie, na niej zawieszona okazowa szulka pięknej kukurudzy. W tym przedpokoju wyczekiwał wnuk, zanim dziadzio się ubierze.
Jakżeż uroczyście odbywały się obiady przy długim stole w jadalnym pokoju! Do stołu zasiadało może trzydzieści osób, dorośli i dzieci. Nikt nie siadł przed dziadkiem, nikt nie zaczynał rozmowy, zanim dziadek się nie pomodlił. Była cisza głęboka. Tylko obrusy, szczególnie pięknie haftowane, bieliły się niepokalanie, tylko nakrycia się świeciły, a waza na kredensie dymiła obiecująco. Po modlitwie było już swobodnie, ale nikt, a tym bardziej dzieci, nie mówił zbyt głośno. Czasem któraś z dziewczynek, ku szczególnemu zmartwieniu Siuny, najczęściej jego własna mała siostrzyczka, zaczynała się zachowywać w sposób buntowniczy. Wtedy dziadek dzwonił