— Na masz... Jest religijna dysputacja — śmiał się dziadzio. — Oj Siuno, Siuno, nie zagląda się Panu Bogu w karty. Gra, jak sam zechce.
Siuna spoglądał to w stronę dziadzia, to w stronę brodatego, mocnego gościa.
Stary Drimer przyjrzał się nieco uważniej chłopcu, objął go z lekka wpół, naprzód wzniósł oczy, potem zamknął je, nadął policzki, potem obwieścił poważnie, ale tak powoli, że Siuna nie mógł się doczekać końca.
— Skoro tak pytasz, to ci powiem, dziecko. Na tym świecie każda rzecz ma swoją ulicę, swoją własną drogę. Wszystko jest obmyślane mądrze, ustanowione mocno, ułożone dokładnie, skombinowane, urządzone... A czy wiesz przez Kogo?... To dobrze. Żydzi są potrzebni. I będą potrzebni. A kiedy się połączymy wszyscy? To długo czekać. To będzie, gdy znajdą się ludzie sprawiedliwi, ludzie mądrzy, ludzi miłosierni, dobrzy, ale tak naprawdę, choć dziesięciu, przynajmniej kilku... I wtedy świat będzie mądry, szczęśliwy. I właśnie...
— Już wiem — Siuna, jak zwykle, mimo pouczenia dziadzia, nie dał dokończyć zdania — to właśnie wszystko jest w tych książkach czarodziejskich, hebrajskich. Trzeba się uczyć, uczyć i wtedy...
— Niech będzie i tak — zrezygnował dobrotliwie Drimer.
Zaciekawiony tym Siuna, nieraz jeszcze później dopytywał się w rozmowach i nudził o mądrość czarodziejską i o te hebrajskie książki — bezskutecznie. Nie wiadomo, czy się kiedy dowiedział. A po latach, podczas ciężkiego okresu wojny i wrogości, wspominał dwóch starych ludzi, jak siedzieli w domu nad Czeremoszem; zrozumiał, że już wtedy świat, tam nad Czeremoszem, był mądry, dobry i szczęśliwy.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/548
Ta strona została skorygowana.