szarpane. Zaraz cię zabierze na jakąś pobliską połoninę choćby autokarem, a potem złaź jeśli możesz. Złaź godzinami, trzymając się lada trawki czy krzewiku, złaź czekając na miłosierną rękę jakiegoś przechodnia, co cię wesprze, bo twój gospodarz chyżo zbiega po serpentynach i zboczach nie obejrzawszy się nawet na ciebie. Och, te spacery i wycieczki z Vincenzem, niech go kule biją, niech go kaczki depcą za taką gościnność! Ale wiadomo, oryginał to jest i tyran taki! A i leniuch tęgi! Oczywiście zawsze zajęty, tylko nie tym co trzeba. Bo powinien pisać, pisać i jeszcze raz pisać. I drukować wszystko, wszystko co się da ze swoich szpargałów, a na resztę parlofon postawić na te niepisane, a wciąż bieżące słowa, zdania, myśli. Bo też byłoby co: i te studia Dantejskie rozstawione po kątach pamięci i notatek, i filozoficzne dociekania, krytyka literacka zarywająca w metafizykę, i roje wspomnień, nie ot tak gadatliwych, ale myślowych, i korespondencja, która jest tutaj orężem i orędziem. Jeśli odpoczniesz od zawrotów głowy będzie ci czytał nie wydane epizody i rozdziały — ma w sobie coś z Homera i coś z Biblii. Vincenz wie wiele, bardzo wiele, myśli więcej. Informacja powszechna, zaciekawienie wiecznie świeże, a najbardziej uderzające u niego to te dwa bieguny właściwego mędrca: ucieczka w samotność, zawarcie się w niej i zupełne, natychmiastowe zainteresowanie się osobnikiem ludzkim. Tak jakby nic innego nie miał do roboty i na nic właściwie innego w życiu nie czekał. Jest w tym coś sokratesowego. Ale jest w tym przede wszystkim coś na wskroś chrześcijańskiego.“
∗
∗ ∗ |
Na Węgrzech powstała też część Barwinkowego wianka, zwłaszcza „Wiatr nad Bukowiną“. Natomiast zarówno pomysł jak i wykonanie pasma środkowego, to jest Zwady i Listów z nieba powstały dopiero we Francji, gdzie rodzice moi osiedlili się w roku 1946 najpierw w Uriage-les-Bains, a potem w Grenoble.
∗
∗ ∗ |
Jeśli ostatni tom Na wysokiej połoninie nie został już wcześniej ukończony, to zawinił tu też chyba w pewnej mierze brak echa u czytelników i wydawców. Polskie wydawnictwa londyńskie i paryskie miały dość skromne możliwości i perspektywa wydania jednego sześćsetstronicowego tomu, a cóż dopiero trzech, bez wielkich szans na rozprzedanie, mogła je słusznie przerażać. Nie lepiej było pod tym względem w kraju. Wprawdzie w roku 1957 PIW zaproponował memu ojcu wydanie całości Na wysokiej połoninie, i trzy tomy złożone zostały w tym wydawnictwie, ale 3 marca 1961 roku napisał