do ojca nowy dyrektor PIW-u, że przeszkodą w wydaniu jest „specjalny charakter książki oraz zmniejszenie przydziału papieru“.
Trzeba przyznać, że również większość czytelników niezbyt interesowała się wówczas dziełem uważanym przez nich za tylko regionalne, za coś w rodzaju huculskiego Na skalnym Podhalu. Z natury rzeczy gusta szerszej publiczności były raczej tradycyjne, statyczne, trudno więc było od niej wymagać, by pojęła pisarza, który jako jeden z wówczas nielicznych proponował dynamiczny, twórczy, skierowany w przyszłość użytek tradycji, „ochronę środowiska“ duchowego, nie bierną lecz czynną, opartą na motywach nie utylitarnych lecz transcendentalnych, na łączności umarłych z żywymi, a żywych z wszystkim co żyje i co zostało stworzone.
Nic też dziwnego z drugiej strony, że czytelnicy o zainteresowaniach mniej tradycyjnych, ci, których pociągała najnowsza giełda literacka Paryża czy Nowego Jorku, nie mieli zrozumienia dla autora, który w centrum swego pisarstwa postawił tradycję, który opowiedział się „po stronie pamięci“ (tytuł tomu esejów wydanego przez „Kulturę“ w roku 1965), przeciw zapomnieniu, będącemu często udziałem tych, co zbyt pilnie śledzą za najnowszą modą.
Potrzeba było czasu, by znaczenie dzieła dostrzegł ten sam czytelnik, który rozumiał przecież doskonale, że Pan Tadeusz nie jest regionalnym utworem przemawiającym jedynie do mieszkańców dawnego powiatu nowogródzkiego, a Soplicowo symbolem parafiańszczyzny czy „zaścianka“, lecz że jest ono ogólnopolską „Itaką“ (jak to zwykł nazywać mój ojciec), tak jak wyspa ta stała się dla całej chyba ludzkości symbolem „najbliższej ojczyzny“, do której się zawsze powraca. W tym też sensie odpisał ojciec ówczesnemu dyrektorowi PIW-u.
Z drugiej jednak strony o swoim „pisaniu do szuflady“ mówił ojciec przeważnie z humorem, niekiedy może tylko nieco melancholijnym. Świadectwem tego jest wypowiedź w ankiecie polskiego wydawnictwa katolickiego „Veritas“ w Londynie z jesieni roku 1952.
„Jak wiadomo Panu pisarze na obczyźnie żalą się niekiedy, że piszą dla szuflady. Żałują ich za to zapewne dobrze myślący pisarze w kraju, mający rzekomo zapewnione wydanie swych prac. Z solidarności narodowej czy zawodowej litują się może nad takimi nieszczęśnikami, dopóki sami nie zaczną pisać dla szuflady. Za to autorowie nie tak dobrze myślący, podobno czasem urągają kolegom
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/567
Ta strona została skorygowana.