z emigracji. A przecie nietrudno dostrzec do czego może doprowadzić przesadny lęk przed szufladą, nie tylko w kraju lecz także na emigracji. Bowiem szufladowi autorowie, godni tej nazwy, nie zadowolą się tym, że wyzwolili się spod fetyszyzmu druku, ani tym, że «wolność dla nich nie jest brzemieniem», nie poprzestaną też wcale na kółkach zwolenników lecz w oscylacji między niepokojem a rzekomym sukcesem i w szukaniu wyrazu, będą przewietrzać swoje szuflady. Do tego potrzebne liczne obcowania imaginacyjne, tym cenniejsze, im bardziej rozprasza się poczucie izolacji. «C’est parce que je pars en guerre contre l’oubli».
Mam w mym pokoju bardzo dużą szafę w ścianie, a jako że nigdy nie śpieszyłem się do wydawania, wypełnianie i przewietrzanie tej szafy nie przyprawia mnie o żaden smętek. W zgodzie ze sobą mógłbym umieścić nad nią słowa Montaigne’a «Je n’ay pas plus faict mon livre que mon livre m’a faict.» Bo te pisaniny przeważnie długo modelowane, obejmujące w miarę możności całość myśli i życia, nawet domenę snów, usiłują być rachunkiem sumienia wobec życia i śmierci. Wydaje mi się dodatkowo, że przeżywanie, uświadamianie i formowanie za pośrednictwem pisania do szafy, wymyka się próżności i błahym względom, którymi obciążeni bywają pisarze zależni od wydawców. Ponadto przeskakuje sytuacje zmienne i zmieniające się w świecie obecnym tak sfalowanym, szukając platformy trwałej. Jeśli komu potrzebna pociecha, że wydawcy nie czekają z sieciami, mógłby uprzytomnić sobie dwa obrazy i ich różnice: ryby w wodzie żywe chyże i ryby na straganie z charakterystycznym zapachem. Już samo złożenie czegoś gotowego do szuflady może dać zadowolenie i uczucie euforii, jak gdyby skok dla pływania w wolnym żywiole. Lecz wiadomo, że ani szuflada, ani nawet klosz szklanny nie jest medium stosownym dla żywych ryb. Należy je przeto przenosić wciąż do właściwego środowiska, w inną przestrzeń i w «nadprzestrzeń». Stąd walka między samouznaniem a niezadowoleniem, nieustanny prawie niepokój, ciągłe odkrywanie luk, skreślanie stronic, przeróbka całych rozdziałów, czasem pokusa, aby wszystko zacząć od początku na nowo jest udziałem szufladowych autorów. I w końcu niekiedy chce się zgasić lampę, obrócić się do ściany: daj Boże, aby cała ta dusza o ile jest pamięcią, nie była nieśmiertelna. Lecz jedno jest pewne: dopóki szuflada jest pod ręką uchwytna i obecna, dostawca jest stale zajęty, nie ma potrzeby ani czasu narzekać. Gorzej jest gdy jakieś siły dynamiczne, choćby występowały jako wyzwoliciele, w czystej nieświadomości spalą zawartość szuflady. To przydarzyło się na Węgrzech podczas okupacji mojej szufladzie, w której między innymi był daleko posunięty przekład Timaiosa platońskiego, dokonany z pomocą pomnikowego komentarza A. E. Taylora. Opowiadają, że w Warszawie sporo szuflad takich zniszczono w okresie zburzenia miasta. Kto według platońskiego wyrażenia jest «przyjacielem słowa», niechaj westchnie nabożnie o dobrą dolę dla szuflady. I daj Boże tym, którzy w izolacji pragną przemówić do odległych a bliskich, jaką taką szufladę.
Przeważna ilość mych rękopisów, w tym połowa co najmniej przepisana na maszynie, jest gotowa do druku, ale nie ostatecznie przygotowana, bo ciągle nad nimi laboruję, wykańczam je, czasem zmieniam. Przerobiłem nawet wydany przed laty pierwszy tom Na wy-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/568
Ta strona została skorygowana.