Wiedza jesienna i historia jakiegoś kąta wcale nie są tak nudne, jak się wydaje. I nie zasługują, aby je przegnać do ogrodzeń, na których widnieją napisy w rodzaju takiego jak: „dzieje regionalne“. Bowiem nie ma epok poodgradzanych parkanami, i człowieczeństwo, które możemy zrozumieć, bo jest nam bliskie pochodzeniem lub tradycją, przelewa się ku przyszłości, niosąc ze sobą zapowiedzi i nakazy. Posiadłości, domeny i domy rozsypują się w proch, a to co ludzkie pozostaje i trzyma przyszłość w swych objęciach. Nie piszemy tutaj historii ani nie przywłaszczamy sobie zawodu uczonego dziejopisa, jedynie okruchy przekazane ze wspomnień przez babki, ciotki i niańki dodają nam smaku. Mogą nas otrzeźwić i ostrzec, że dzieje właściwie nigdy nie mijają zupełnie, bo są obecne prawie nieustannie. Wiedza jesienna to wiedza o obecności tego, co minęło, to taka księga, w której ten, co czyta i uczy się z niej, identyfikuje się z tym, który opowiada. A historia jakiegoś kąta dawnej Rzeczypospolitej, czy Kozaczyzny i ich promieniowań nie są tak nudne, jak taki zarys dziejów, który zaczyna od epok sztucznie poodgradzanych jakimiś parkanami, na których ktoś umieścił dowolne napisy, jak takie: „tutaj kończą się dzieje średniowieczne“, albo takie: „tutaj zaczynają się dzieje nowożytne“, a tutaj gdzieś z boku: „Rzeczpospolita w rozbiorach“.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/6
Ta strona została skorygowana.