Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

Dlatego niejeden z młodych podróżnych — gdyby uświadomił sobie czarowność najprzelotniejszego wzruszenia — mógłby potem westchnąć jeszcze inaczej: niech jemu, niech wiatrowi zawsze będzie wszystko wolno! Wiatrowi tylko. Bo nie chce niczego dla siebie. Nie zatrzyma się nigdzie, ani nie uwikła w falbankach. Naśmieje się, płynie dalej. Zostawia ciepło i błękit. A należało może od razu powiedzieć, że żadna chyba z karawan, podążających na wesele nie wiozła tylu pięknych, wytwornych, a nawet światowych pań. Przeważały twarze blade, aksamitnookie. Żona najstarszego z braci ze średniego pokolenia była ze znanej w halickiej ziemi polskiej rodziny, pochodzącej po kądzieli od Żydów. Obie żony obu młodszych braci — rodzone siostry — pochodziły z kozacko-polskiej rodziny bukowińskiej, spokrewnionej z wieloma rodami wołoskimi. A jakżeż piękne były dorastające już panienki, ową niezwykłą chociaż prędko przemijającą pięknością, właściwą bardzo młodym Ormiankom. Lecz bezsprzecznie ponad wszystkie panie błyszczała wdziękiem i czarem ducha — pani Józefina.
U wszystkich tych pań, mieszkających wprawdzie przeważnie na wsi, ale przywykłych do atmosfery niezachwianego bezpieczeństwa a trochę rozpieszczonych, wiatr wywoływał pewne miłe zdziwienie: że to w przyrodzie, a nie tylko w salonie, jest coś tak przekornego, jakby dowcipnego. Może jednak gdy przeleciał wiatr, gdy minął jego czar, myślały po kobiecemu, niewdzięcznie: ale, czyż to nie trochę chłopskie takie żarty. Ot, nawieje deszczu, rozmoknie wszystko — — będzie po żartach.
Każdy kraj ma taką gospodę na jaką zasłużył. Dla Dębowej Krainy wokół Prutu nie było stosowniejszej niż Wierbiąż. Nie było także stosowniejszej dla starożytnego rodu władców Dębowej Krainy, który w komplecie obrał sobie gospodę na miejsce spotkania tegoż jesiennego poranka w drodze na wesele górskie. Ród składał się aktualnie co najmniej z ośmiu rodzin rozsianych po brzegach Prutu aż po Dniestr, z licznych kuzynów, a także rezydentów stałych i przygodnych, ale tak zadomowionych, że liczyli się do rodziny.
Lecz rozszerzenie się wszerz nie było cechą szczególnie godną uwagi. Ważniejsze było jak dalece w głąb, to jest w przeszłość odległą, a nawet pretendującą do chwały starożytnej, sięgał ten ród. Co najmniej dwie, a może nawet trzy cechy potwierdzały jego starożytność i autentyczność. Pierwszą i głów-