na waszą łacinę. Po tym doświadczeniu zakazuję wam wydawać choćby grosz na łacinę. Fryderyk Wilhelm, ojciec Fryderyka Wielkiego, bił po gębie tak zwanego Wielkiego, za to że temu Wielkiemu zachciewało się łaciny. To był wielki geszefciarz i wielki szachraj i daleko byłby z łaciną nie zajechał. A Polacy widzicie jak daleko zajechali z łaciną. Gdyby nie Kraina Dębowa, tobym tu ani jednego dnia nie siedział.
Edward wtrącił nieco ostrożniej niż przedtem:
— I gdyby nie ta nafta, tateczku, proszę dodać.
— Nafta tyle mniej więcej warta co łacina. W naszym dawnym kraju na pograniczu Persji były źródła naftowe, które paliły się wiekami.
— Wiem — szepnął Edward — to się nazywa teraz znicz.
— Znicz czy nie znicz — niecierpliwił się ojciec — to tyle prawie co nic. Nikomu do głowy nie przychodziły takie durne pomysły, aby przemysł z tego robić i szynami wozić w kotłach. Palono na parady, dla parady kościelnej, to jest aby uczcić bogów.
Edward wskazał w milczeniu na lampę.
— Nie wydaje mi się to takim durnym pomysłem, ani to, ani świece parafinowe. W każdym razie tak dobrego oświetlenia nie było chyba także nawet za czasów starożytnej Armenii.
— Za kilka lat — odpowiedział ojciec — odkryją, że było lepsze, bo nie oszczędzali ropy naftowej, więc nie ubliżając naszym kuzynom Vincenzom ani ich wynalazczości, nie ma się czym chełpić.
— To wszystko możliwe — odpowiadał Edward — ale do tych prądów dziedziczności trudno się przekonać. — Zaśmiał się sucho, a ojciec jak gdyby obrażony wstał natychmiast.
— Ostatecznie — powiedział na dobranoc — za moich czasów szło się wcześnie spać i miało się na drugi dzień głowę świeżą. Nikomu się nie śniła żadna kamfina ani żadna nafta.
„Ne żurysy, druże!“[1]
Przez liczne dziesięciolecia było to hasło słynnej gospody na Wierbiążu, a pokrzepienie dla nas, późniejszych pokoleń.
- ↑ Nie martw się, przyjacielu.