„Ne żurysy“, bo gdy się zaczniesz gryźć, kosteczki się z ciebie posypią. Czy żołnierz swego kraju gotów go bronić tam nad Prutem, a może mędrzec, czy mąż kościoła z jasnego chłopaczka wydźwignięty, to jedno niechaj ma w pogotowiu, dla swojej i obcej wiary i krwi, to gościnne i ufne powitanie: „ne żurysy“.
Gospoda rozsiadła się nad Prutem, tuż za Kołomyją w widłach dwóch gościńców. Tuż za jej węgłem górski gościniec z Kosowa i z Jabłonowa, co pracowicie trudził się z dołu do góry, a potem zbiegał z powrotem na dół w ramach wysokich topoli, spotyka się z otwartym szlakiem od lesistego Kosmacza, od barczystej Rokiety, od tylu zakątków intymnych Słobody-Ropy i przebiega przez stolicę Peczynihów. Świat otwiera się ku Prutowi, ku żyznym polom Podgórza, ku bezkreśnym dąbrowom po obu stronach Rzeki. Z daleka już wyraźnie widne wieże Kołomyi. I z daleka zrozumiałe dlaczego każde spojrzenie wstecz czy przed siebie, dźwięczy tą samą pociechą: „ne żurysy!“
A przecie dziwo niesamowite wciska się między oba gościńce i panoszy się nad całym krajobrazem. Dziwo, którego byś nadaremnie szukał na południe od Prutu, czy to wśród falistej Bukowiny, czy na obszarze północnych Węgier. Niedużo tego dziwa: para milczących metalowych węży czyli toru kolejowego z kopalni w Słobodzie Uroczysku aż po Kołomyję i dalej przez most i stację główną w świat. Tu nad Prutem jest granica światów.
Dzień w dzień po wężach tych tuż za parowozem, co w postaci zasmolonego i zasapanego brudasa, niewygodnie przykucnął na kołach, dudnią metalowe straszydła, czarne kotły, napełnione ropą naftową, ładunki drzewa bukowego, a na samym końcu jedna lub dwie ciupki z oknami na kołach, wagony osobowe. Z gospody można je oglądać bezpiecznie a bezpłatnie i jeszcze ta jedna z niej pociecha. Bo na zakręcie ku mostowi pociąg przesuwa się wprawdzie wolniej, za to groźnie ze świstem, zgrzytaniem i wizgiem piekielnym. Wówczas to raz lub dwa razy dziennie ufny gwar gościńca zastyga, a koniec świata zapowiada się i ostrzega. Konie górskie szaleją wzdłuż gościńca, rzucają się wraz z wozami w którąkolwiek stronę, byle się uratować. Ludzie ratują je dzielnie, jeśli potrafią. W ciągu lat stworzyli liczne zabiegi bezpieczeństwa, prowadząc konie z całą pieczołowitością ciągną je za uzdy, byle tylko znaleźć się na jakiejś dróżce, ścieżce lub dreptaku odwróconym od mo-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/68
Ta strona została skorygowana.