W gospodzie samej izby, izdebki, pokoje, niektóre nawet zbyt obszerne, przeto puste, lecz niezmiernie pojemne dają nadzieję, że można je zapełnić, przyszłość wita z niejednego kąta, a przeszłość także, bo przygarniają, nawet tulą gościa pokoiki i saloniki z czerwonymi pluszami, obiecują i traktują także komory i komórki, bo gubią się w ogrodzie obszernym z aleją potężnych kasztanów. Ogrody i ogródki ze stołami dla piwa, z torem kręglowym, z deptakami dla tańców, pośród lampionów, a także bez lampionów, ławki i ławeczki, to frontem do siebie wzajemnie, to z widokami na wszystkie strony. Jest przeszłość, ale przyszłość także, co kto lubi. Ale kto zmusza, aby gość gonił przyszłość, albo schował się w przeszłość bez wypicia szklanki piwa? Nigdy w świecie. Bo jeszcze coś takiego jest na tym świecie, co idzie w poprzek: intymne kąty i zagajniki, kręte ścieżyny, ginące w gąszczach, tam czas zatrzymuje się, minuty rozciągają się jak kto zechce. Najlepsza guma nie jest taka rozciągliwa. Czas nie ucieka, także szczęście to ściąga się, to rozciąga, tul-tul-tul, aby nie przeminąć. Takie zakątki najlepsze do tego, aby pociągać piwo ze smakiem, trzeźwo, niezbyt zimne i niezbyt ogrzane. Zakątki takie wynoszą także ponad przestrzeń. A jakiż jest stały adres tych szczęśliwców? Piszcie do nich: szukać w gospodzie Weisera, Wierbiąż za Prutem — „ne żurysy, druże!“ Dojdzie na pewno.
Przed gospodę zajeżdżały jeden za drugim powozy najlżejsze o błyskach ciemnych zwierciadeł, z budami opuszczonymi, uginając się w rytmach menueta.
Ramy dla dam wytwornych, zawoalowanych starannie. Przez wzorzyste zasłony docierała przecie jedna, druga i trzecia piękność wschodnia błyskami ciemnych oczu, a tylko jedne oczy szafirowe za to niezapomniane. Zasłony przesłaniały u innych dam także ich wiek wcale dostatecznie, nie było zatem innych prócz młodych. Jasnożółte wcale wysokie breki ze złoconymi brzegami ostatniej mody wiedeńskiej ogłaszały dudnieniem tyleż dziarskim co dyskretnie ściszonym, że jedzie młodzież dobrze wychowana. Ciężkie wprost kanapowe tarantasy o olbrzymich błotnikach, jakby powozy dla godnych senatorów spośród ptaków błotnych, pozwalały osobom korpulentnym, nie kryjącym swego wieku, na wygody klubowe i salonowe