Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

nie tylko konfudowała go publicznie odmową, lecz w dodatku męczyła go później niechęcią. Bowiem w rezultacie odmowy młodzian prosił, aby pozwolono mu bywać na to, aby mu się przypatrzyła. Pod tym tytułem, za pobłażliwym pozwoleniem ciotki przyłączył się obecnie do karawany weselnej. Nie widać było jednak, aby panna ze swej strony przypatrywała się młodzieńcowi. Nie tylko odwracała się plecami, jej przepastne, ciemne oczy nie patrzały nigdzie, raczej patrzały jakby poza horyzont, tak się rozszerzały jakby chciały wyskoczyć czy uciec. Czy może nie trzymały się dość mocno w oczodołach? Przy całym spokoju jej twarzy, one jedne niepokoiły się, jakby chciały się wyślizgnąć gdzieś w bezkres czy w obłęd. Lecz jej ręce pianistki ledwie dotykając końcami palców stołu, jakby ćwiczyła gamy, planowały coś rozważnie a pianissimo. Czy był to tylko wyraz znudzenia nie odstępującym jej na krok wielbicielem? Za to jego oblicze mieniło się to głębokim zasmuceniem, to błyskami wdzięcznej radości, ilekroć przelotnie nań spojrzała.
Pośrednie a honorowe miejsce tuż obok pani Józefiny między dwoma strugami motywów zajmował niebieskooki drągal, o gęstej srebrnej czuprynie, pan Lewandowski, który na razie tytułem gościa zaszczycał Kiedańcze, bo dopiero później syn jego skoligacił się z rodem Torosów. Mówiono, że pan Lewandowski miał lat osiemdziesiąt z górą. Nikt tego nie sprawdzał ani nie wspominał, chyba tylko celem podziwu. Na jego oficjalnie podeszły wiek nie padł bowiem ani cień niedołęstwa, ani plamka wygodnictwa czy złego humoru, ani najmniejsza wymówka niedyspozycji. Giętki, taneczny, ugrzeczniony, chętny nadawał się jak nikt na patrona Wierbiąża. Nie brakło go w żadnej zabawie, pobudzał do opowiadań i gawęd, tylko do gry w karty nie mieszał się nigdy, ignorując je grzecznie choć stanowczo.
U końca stołu z niedbałym uśmiechem czarnooki kupiec ormiański z Bukowiny, pan Efraim Manisally, pochylony nad kartami obserwował w roli kibica grających. Lecz opiekunka ciocia Wicia wstrzemięźliwie chwytała spojrzenia Misi i widziała, że pan Manisally niby tygrys czyhał na spojrzenia Misi. O panu Manisallym wiadomo było, że jest kupcem bardzo dużej miary, natomiast o panu Lewandowskim takich wiadomości nikt nie potrafił podać, mówiono o nim w sferach pośredników żydowskich, że na ważne pytanie: „Nu wus hat der puryc?“ odpowiedź dawano wcale jakby się zdawało wykrętną: „A groj-