se wąsies und a pur hint.“[1] Co miało znaczyć widocznie, że jego stosunki posiadania były wcale skromne, albo że odpowiedź co najmniej była sceptyczna. Można jeszcze dodać, jeśli chodzi o osobistość pana Efraima, że informacje o nim uchodziły raczej przeciwnie w pojęciach rodziny za pochlebne, to znaczy, że jako Ormianin, jako Bukowińczyk i jako kupiec mógł mieć opinię konkurenta korzystną.
Pan Izydor w milczeniu wyjął karty z kieszeni. Wokół niego na skromnym skrajuszku stołu utworzyło się ściszone kółko autonomiczne. Bez słowa otoczyli go bracia z wyjątkiem pana Jana, kuzyni i nieco młodzieży, w skupionym nabożeństwie bakarata. Cechowały ich rodowe potężne nosy, wciąż jeszcze opierające się degeneracji. Nos pana Izydora z Kiedańcza, mimo że był najmłodszy z braci, naznaczył go na kierownika. Takiego nosa nie powstydziłby się dojrzewający nosorożec, z najlepszej rodziny. Tuż obok siebie bez sztucznych przegród snuły się dwie gry, dwie strugi motywów, jedna głośna wesoła i melodyjna, druga milcząca a poważna, ba, uroczysta karciana. Wśród młodzieży wyróżniał się wielki talent pana Dziunia, który wśród milczącego podziwu to gasił, to porywał graczy.
Pan Lewandowski wyruszył na wesele górskie niby któryś z olbrzymów drzewnych z Dębowej Krainy. I one nie bywają nigdy łyse, ni wygolone, zawsze poszyte ziołoroślami, obrosłe gąszczami soczystymi. Podobnie wokół postaci pana Lewandowskiego, smukłego jeźdźca o oczach niebieskich, nieustraszenie ufnych, a dobrotliwie śmiałych krzewiły się istne ziołorośla: srebrnie posiwiała czupryna, bez żadnej plamki łysiny, tak gęsta jaką żaden lew nie mógł się poszczycić, potężnie gęsty wąs i nie gorsze krzaczaste brwi. Te torowały mu drogę, rzec można przez dzieje. Tacy jak on zwyciężali pod Grunwaldem, pod Moskwą, pod Wiedniem. On zwyciężył nad Prutem. Gdyby właściciele Dębowej Krainy umyślnie szukali sobie herosa dla zaludnienia i ukoronowania swych lasów, nie mogliby znaleźć świetniejszego. Pozbawiony uprzedzeń wiązał Dębową Krainę z odległym Paryżem, którego smaczków próbował różnie w ciągu bujnego żywota. Bo nie jakiegoś zaściankowego Lechitę ni rezydenta z parą chartów przyjęło Kiedańcze. Przyhołubiło i przygarnęło osobistość zaczepioną wielokrotnie o dzieje, taką co wiązała wzdłuż i na poprzek czasy stare z nowymi.
- ↑ Co ma ten pan? Wielkie wąsy i parę psów.