król nie miał się z kim naradzić ani porozumieć, patrzał na ludzi z trzydziestego piętra, ledwie ich dostrzegał.
Raz wyszedł do ogrodu, a tu wszystkie ptaki uciekały przed nim, jakby przed sinym wiatrem w miesiącu lutym. Tylko zeschłe liście sypały się nań kupami. Czyżby był chłodny, może nawet zimny? Król nie był wcale pyszny, nie mógł być pyszny, bo to przeciw rozumowi. Rozumiał jeszcze i to, że on sam jeden nie może podołać całemu światu, bo po cóż by rozum Boży stworzył tylu ludzi? Przecież nie po to, aby jedli, pili i pracowali jak woły. To po co? Czasu nie miał, ale na to miał czas, aby to właśnie rozważyć i zrozumieć. Umyślił przeprowadzić wielkie dzieło: znaleźć rozumnych, zrobić z nich mędrców, aby razem z nim polowali na niespodzianki, aby zbudowali fortecę przeciw cudom. Lud czcił króla, znosił mu podatki dobrowolnie, przeto król podwyższył podatki, aby wszyscy pracowali dla rozumu. Żył jak najskromniej, wojen nie prowadził wcale, żył dalej, żył długo, żył bez końca. Znalazł dość pieniędzy, aby budować wieżę za wieżą, to co przedtem budowały pokolenia. Powołał młodych, najlepszych z najlepszych rodów, jakby powołał na wojnę: „Brońcie praw, ścigajcie niespodzianki, zbrojcie się przeciw cudom!“ Młodzi byli dumni z tego, byli szczęśliwi. Z nowych wież dzień i noc śledzili wszystko od robaków aż do gwiazd, każdy inną stronę ziemi albo nieba, według tego jak król im naznaczył. Potem znosili do króla wiadomości, potem skrypty, w końcu księgi całe. I rozpytywali go. Jeden tak: „Gwiazda północna ma taką rzęsę, co mruga coraz mocniej, co to znaczy?“ A drugi: „Gwieździe południowej rośnie ogon coraz dłuższy“, a trzeci: „Wokół gwiazdy wschodniej kręcą się roje komarów“. Inni podobnie, a wszyscy razem: „Skąd się to wzięło, jak to pogodzić ze strychulcem wielkim?“ Innego byliby już zamęczyli, ale nie wielkiego króla-mędrca. W dodatku przerazili się, gdyż każdy z nich oglądał inny kąt świata — jeden nie wiedział, co drugi wie — nie dostrzegali strychulca. Już na ustach ich zawisły pytania groźne. Król przeciwnie, śmiał się, był zadowolony, że zbudził w nich rozum. Cieszył się wieżami, bo w ten sposób coraz więcej mógł poznać, zrozumieć, wytłumaczyć. Do tego musiał jednak czuwać. Coraz mniej znajdował czasu na spanie, gdyż młodzi dzień i noc przybiegali do króla, a z nimi przybiegały pytania ze wszystkich stron świata. Król padał już z nóg i nakazał, aby sami odtąd między sobą się porozumiewali i zdawali mu z tego sprawę. Ale jak? Kiedy jeden tylko wie-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/84
Ta strona została skorygowana.