naprzód odwracał się lojalnie od gry wiatru, a następnie zgorszonym wzrokiem mierzył niewidzialne lecz świętokradzkie moce ciemności przypływające z wiatrem, jak gdyby młodzieńczy Don Kichot bronił świętych pozorów swej Dulcynei.
Ostatecznie krępujące figle wiatrowe były pierwszym sygnałem do odjazdu. Dano wreszcie znak i powozy zajeżdżały. Wcale ospale, bo woźnice wiedzieli, że pośpiechu ich państwa nie należy brać zbyt na serio. I w samej rzeczy panie nie wstawały od stołu, bo zacisze wśród topoli było jeszcze najlepszym schronem od wiatru.
Panicz Włodzio, który nigdy nie skąpił swoich umiejętności i pokazów muzykalnych skrzypiec, wiolonczeli czy fortepianu, amatorom muzyki zagrał con amore koncert skrzypcowy Mozarta. Pogodnie wyrzeczone dźwięki menueta odwracały znakomicie od niespodzianek wiatru. Utwierdzały chętnych słuchaczy, że żyją w świecie i w światku, w którym ułożenie i dobre maniery zwyciężają. Jakżeż dobrze wybrał. Nierzadko bowiem muzyka Mozarta była spojrzeniem dziecka, które zabłąkało się na bal między pary taneczne do prześwietlonej lecz wytwornej sali, spojrzeniem, które bierze dosłownie i à la lettre święte pismo pozorów jego epoki. Orgie światła, mgławice gwiezdne kandelabrów i świec, zwierciadła, które odbijają zwierciadła. I tańczące pary, wysrebrzone pudrami i wykędzierzawione sztucznie sploty włosów, białość upudrowanych twarzy i dekoltów, tak że przechodzą w atłasy kremowe. Falbanki z jedwabi wykędzierzawione podobnie jak włosy. Wszystko w obłokach zapachów. Dygi, rytmy, ukłony i uśmiechy, uśmiechy bez końca. Pozory świata prześwietlonego do rdzenia. Ależ bez rdzenia, bez ciała, czyste figurynki gawota, menueta, lansjera unoszące się w skrzydłach. Nie buziaki bezmyślne, nie oczy zaszklone, tym mniej nie dusze ukryte lub zgoła śpiące, lecz natchnione promienie, światła, światełka. Cała gra pozorów anielskich owego wieku odkrytych, bo prześwietlonych oczyma lotnego dziecka wskrzeszona w świetlistych, arielowych tonach. Tak je utrwalił, tak przekazał przyszłości jako wieczny roziskrzony wzór niewinnego czaru. Umierać wśród tych tonów byłoby przejściem od światła ku światłu.
Także wiatr tańcząc po swojemu włączył w siebie tony Mozarta. Potwierdzał je, umacniał. Mozart w ramach wiatru nad Prutem! To zbytek pański, jedyny w swoim rodzaju! Bo nie byłoby westchnień tak miłych, gdyż zwiewnych, kulis i perspektyw tak czarownych, gdyż przelotnych, gdyby ludziom
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/92
Ta strona została skorygowana.