Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/96

Ta strona została skorygowana.

miny aż do końca. Taki, którego stać na to, to szlachcic najlepszy w uznaniu splendoru rodziny.
Gdy pan Edward puścił wreszcie srebrzysty aryston nie z innym pokazem jak właśnie koncertu Mozarta, perlisto-dzwonkowe tony nakazały milczenie, lecz właśnie wówczas ktoś uważny mógł się dosłuchać wstępnego pojedynku szeptów. Stary pan Lewandowski zwrócił szeptem uwagę młodemu hrabiemu: „Panie bracie, przekrzywiasz pan minę zbyt wzgardliwie, a nie widzę tu powodu.“ Na to hrabia również szeptem: „Nie widzę tu nic imponującego.“ Pan Lewandowski: „A któż chce imponować?“ Hrabia wyszeptał mniej wstrzemięźliwie, jakby się od czegoś uwolnił: „Pewne sfery z dostatecznie nabitą —“. Pan Lewandowski zasyczał jeszcze ciszej: „Chcesz pan powiedzieć kabzą? Celuje pan w mych przyjaciół? Wyższość nieuzasadniona nieraz, a niedopowiedzenie niestosowne.“ Hrabia Leon: „Dobrodziej mi za to odpowie...“ Pan Lewandowski: „Owszem, natychmiast. Ale lepiej po weselu. Oczekuję świadków.“ Hrabia zmieszał się, ale zakrzątnął się niezwłocznie i już wkrótce dwóch młodych krążyło wokół pana Lewandowskiego. Pan Lewandowski skinął palcem wyniośle i zaraz dwóch panów w średnim wieku spoglądało wyczekująco ku tamtym.
Weiser zauważył, zaniepokoił się. Ciocia Wicia rozszeptała się trwożliwie z Michaliną. Pan Edward nadal bardziej zaciekawiał prezentami niż pokazywał, a gdy zauważył zainteresowanie szeptami, zrezygnował zgrabnie: „Tymczasem dość! Będzie jeszcze dość okazji, naprawdę trochę późno, jedźmy już.“ Dodał jeszcze: „Ale cóż będzie z opowiadaniem Weisera?“ Ciocia Wicia zaciekawiła się zbyt żywo, jakby dla odwrócenia uwagi: „Tak, tak, ja proszę o to, może wreszcie coś zrozumiem.“ Stojący obok Weiser pocieszał: „Pani z Kiedańcza zna moją historyjkę, to prosta sprawa. Czy świat jest sparaliżowany, cyk-cyk, tik-tak, same zegary czy może zgłosi się cud? Jeden cud, drugi cud, cud na każdym kroku, to znaczy świat żywy, nieoczekiwany, A zatem paraliż górą czy cud, oto wszystko.“
W pośpiechu odjazdu wszyscy dziękowali Weiserowi za kawę, za lody, za odwrotny cud, za cały cud gospody przede wszystkim. Wiatr i podróż ogarnęły wszystkich wesołością, tylko jeden Weiser był smętny jakby go opuszczali, jakby był osamotniony. Towarzystwo zajmowało miejsca w pośpiechu. Znów iskrzyły się dowcipy, pan Lewandowski na czele dowcipnych, pani Józefina wtórowała. Każdy niemal żartował, żarto-