Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

wał z innych, a najchętniej i najudolniej sam z siebie. Nie oszczędzano cioci Wici, ani nikogo ze starszych osób. A o tym, że starsi nie nadymali się, nie zasłaniali się pancerzem wieku, nie ma co mówić, owszem wyzywali dowcipy, przesadzali, odcinali się dobrotliwie, życzliwie. Ciocia Wicia odetchnęła: „Nareszcie ruch i śmiech. Byle tylko nie zasiedzieć się, byle nie zaśniedzieć się. Ach, wy młodzi prędzej pleśniejecie niż ja.“
Jak dzieło sztuki towarzystwo było zgrane, zabezpieczone od wiatru, zrównoważone, zespolone. Jak w dziele sztuki motywy czy spod smutnej gwiazdy czy spod radosnej, korzeniem z Lechistanu, z Armenii czy ze Stambułu, uśmiechały, zatapiały uśmiechem, wspierały się, spajały się, grały razem. Ktoś by rzekł może, patrząc na to: czy ludzie ci smucą się kiedykolwiek? Czy żałują czegoś, czy tęsknią kiedykolwiek, czy przejmują się czymś? Czy dąsają się przynajmniej? Trudno rozeznać, aby w nich było coś prócz światła. Czy zatem dymią i kopcą i cuchną kiedy? Ach, chyba w jakiejś innej ubocznej dymensji, w zakątku osobistym, do którego wstyd przyznać się, a zatem podosobistym. W towarzystwie każdy kwas, każdy porachunek topniał i mienił się jak lód na słońcu. A dopóki można, umieli korzystać z krótkiego pobytu na tym świecie. A przecie jeszcze przed chwilą szeptano o pojedynku. Pojedynek? Ach, kto wie gdzie i kiedy? Kto by się troskał o to, czego nie widać. Pojedynek to jeszcze jeden sprawdzian pogody, okazja przezwyciężenia w uśmiech beztroski.
Już siedzieli w powozach, gdy kamerton zadzwonił cichutko lecz władczo i zaraz skrzypce próbowały tonów, a panicz Włodzio zachęcał żywo: „Zaśpiewajmy naszemu Weiserowi na pożegnanie, aby go pocieszyć.“ „Tak, tak, to pomysł chwalebny“ — poparł pan Edward. Panienki i dziewczynki posłusznie zaśpiewały unisono iście panieńską szkolną piosenkę:

Oui, je t’aime Marguerite,
Telle que nous voyons.
Sous le ciel qui t’abrite
Fleur aux blancs rayons.
Elle finit, elle nous laisse
Le parfum de tristesse.

— Ależ nie, to ze sztuby — przerwał panicz Włodzio. — Jedziemy w góry, Szuberta — pociągnął struny i cały chór mieszany ze wszystkich powozów zaśpiewał nieźle wyćwiczoną pieśń.