We wietrze, w ślady wiatru z Kołomyi-miasta jeden za drugim sunęły wehikuły dziwne. Dobrze znane ówczesnym ludziom, naszym stronom; dla obcych — dziwo nie lada. Powiedzmy od razu; to bałaguły.
Bałaguła to znaczy nieco uroczyściej: mistrz konia, bardziej nowocześnie: gospodarz konia, całkiem współcześnie: furman od szkapy. Dla oderwanych od regionu bałaguła oznacza niestety powolnego niedołęgę, a „bałagulić“ — zwlekać bez końca.
Bałaguła to nie byle czwórka rwąca z kopyta, ani kurier opętany pośpiechem, co przeleciał świat i nic go w nim nie obchodzi. To fura ściśle ziemska, związana z ziemią, z tym światem. W naszym kraju właścicielami a jednocześnie woźnicami i konduktorami bałagułów są Żydkowie kuccy, kosowscy, delatyńscy, a nawet kołomyjscy, przez całe życie, ba, przez kilka pokoleń poświęcający się zadaniom komunikacyjnym. Na długim, dość wysokim, bo przeznaczonym niegdyś do przebywania brodów wozie, czasem krytym, przeważnie otwartym, jest szereg równoległych siedzeń na gurtach, wyściełanych workami z sianem. Można siedzieć na wszystkie strony, towarzystwo obraca się do siebie twarzą, plecami albo w półobrocie, stosownie do gustu i potrzeby.
Bałaguła odznacza się — bez końca. Ma wszystkie cechy instytucji dobroczynnej, przejazd nim jest bardzo tani. Jest bezpieczny, bo powolny, a powolności pojazdu nikt nie zauważy, tak porywająca jest żywość woźniców, tak pociągająca rozmaitość pasażerów, a nade wszystko ich ilość. Nie jest wszakże nigdy przepełniony. Pełny jest zawsze, a nikomu miejsca nie odmówi. Pojemność jego jest nieograniczona. Stąd przystając często, czeka długo. Mimo odziedziczoną czy wrodzoną wesołość, żaden bałaguła nie jest lekkoduchem. Nie zawraca z drogi, o nie! Ale też nie porzuca lekkomyślnie krajobrazu. Mistrzowie patrzenia i mistrzowie słuchania nigdy nie powinni inaczej jeździć jak bałagułami. Już w Kołomyi bałaguła przystaje co najmniej trzy razy — oficjalnie. Nawet gdy