Lewy kąt koliby wybuchał hałasem nieustannie, prawy milczał wytrwale. Sawicki oglądał sobie bacznie siedzących opodal rębaczy, oni jego, lecz nie odzywali się wcale do siebie. Po traktamentach kolibowych myśliwy Iwanysko Cwyriuk zakrzątnął się cicho koło swoich besahów, wyjąwszy z nich duży połeć żółtej jak wosk słoniny jeleniej, obchodził wszystkich w milczeniu i kładł uprzejmie każdemu na płytę jaworową sporą bukatę słoniny.
Przekazują uparcie, że Foka Szumejowy niejedną nowość wprowadził, a nigdy nie namawiał nikogo, tylko samym przykładem pociągał. Zdaje się, że takie wieści powstają, gdy komuś już coś się powiedzie. A jeśli złamie kark? Ludzie żałują takiego, mogą go sławić, śpiewać pieśni, ale dla namowy zazwyczaj za późno. Niejedna żałosna porażka, a nawet męczeństwo przekonało ludzi do człowieka, nie do jego dzieła, a jeszcze mniej do jego zamiarów. Raczej można powiedzieć, że Foka wiedział, kogo namawiać. I wówczas w kolibie naprzód wybadywał, uświadamiał rębaczy, potem wciągał ich, jak nurt bystrej rzeki porywa mdłe dopływy. Zaczął z drżeniem w głosie:
— Wiedzcie od razu! Zaczynamy bez pieniędzy. Szumejowe skarby zjedzone do grosza. A widzicie, co niedawno było naokoło: mróz w samym pępku lata, potem wiosna półgłodna, strach, weksle gruntowe. Podnieście oczy. Biedy jedna za drugą chapią się za ręce, nalatują nagonką, łypią durnymi oczyma, ściskają się tuho.
Foka pokazywał palcem w ciemny kąt, rębacze oglądali się ostrożnie.
— I to wiedzcie od razu — coraz śmielej mówił Foka — nie sprzedam lasu na pniu nawet cesarzowi, nie puszczę nikogo do dziedzictwa, nie oddam w cudze ręce. Jakżeż porwać się na taki las? Wspólnie. I cóż mam obiecać?
Wskazywał w ciemny kąt, w którym stały dwie nowe dornienki, dwie sapiny z ostrymi dziobami i skrzydłami rozczepionymi. Stamtąd błyskała też granatowo-żałobnym blaskiem piła prawie półkolista potężna — ale sama jedna. —
— Patrzcie — mówił dalej — takie zdobędziemy: piły brzuchate, dornienki brodate, sapiny leciutkie, zwrotne, a chwytne. Piły zadzwonią, dornienki zaszczekają, sapiny zaszczebioczą i butyn nasz.
Rębacze spoglądali na nowe narzędzie, jak gdyby na pokaz w kącie wystawione. Lekki uśmiech przelatywał z lica na lice.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/101
Ta strona została skorygowana.