Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

ty, nie tylko muskularny, Petro Czornysz, przezwany Mandat, białolicy, lnianowłosy poderwał się. Gładząc obfite kędziory, starannie wysmarowane masłem, ujmująco zaiskrzył oczyma, rechotał trzęsąc brzuchem.
— Nie takich lasów kosztowaliśmy. I to bez pił!
Andrijko Płytka mruknął ostrożnie:
— Powiadają, że las tutejszy twardszy niż na Ruskim.
— Co mi tam Ruski! — nadymał się Mandat — jeszcze dziad Jura żył, a połonina Raduł, jak się idzie Czarnohorą do Polan na Węgry, była nasza, brali i mnie tamtędy. Tam każde drzewo we własnych zarębinach i zarwach, kamienie, wywroty korzeni, wiatrołomy — nieprzystępne. Tutaj gładziutko, las nie załomisty.
— Ale drzewo twardsze tutaj — upierał się cicho Andrijko.
— Nie wierzę — rąbał Mandat — tam drzewo prosto z głazu wyrasta, samo jak głaz, nie odróżnisz. Wszyscy razem jak tu jesteśmy nie dalibyśmy rady. Bo tam nie byle kto porał się z lasem. Dziadowy brat, stary Mandat...! a my wszyscy cicho jak myszy pod jego komendą. I cóż? Las stoi jak był... Taki las!
— A po cóż mu było drzewo? — zapytał Petrycio.
— Stawiał koliby, zymarki, stajnie, grażdy. A swoją drogą połoniny wydzierał bez ustanku, rozszerzał. Leśnie żył, na dół nie schodził nigdy...
— A młodego drzewa nie było tam, albo gałęzi?
— Taki las nie dopuszcza ani jednego młodzika, chyba jakieś karzełki dla chwoi na podściółkę. A gałęzie wysoko, jak sięgniesz?
Petrycio Siopeniuk był krewnym Czornyszów, znał ich dzieje. Zaśmiał się.
— Musiał być grubszy od ciebie, stary Mandat, bo go nie mogli znieść na dół, kiedy umarł.
Mandat zarechotał.
— Gdzież mnie do niego. Ot, na pamiątkę przezwali mnie Mandat.
— A od kogo dziada przezwali?
— Był kiedyś w Kutach mandator brzuchaty, darł z ludzi skórę, postrach na ludzi. I od niego Mandat.
— To dziad także miał brzuch? — pytał Petrycio.
— Jeszcze jaki brzuch, istne siodło, można by siadać. Ale nie daj Boże, nie było takiego, co by się odważył. Żartów z nim nie było. Dziad Mandat konia podnosił, byka za ogon