Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

zatrzymywał, a kiedy huknął z Radułu, to głos rwał lasami wiatrem, że w Polanach było słychać i dolatywało na lecki bok. No, a kiedy umarł, pięciu ludzi nie mogło go znieść w dół. Było tam czterech braci: Semen, Nykoła, Dmytro i Jura. I najmita. Wszyscy nie byle jacy.
— Czemuż na konia go nie wsadzili?
— Jakżeż nieść konno po wertepach taki szmat drogi? Rozerwałoby ciało. Pochowali go na górze, na Radule.
Petrycio dopytywał się z niewinnym uśmiechem.
— Nie byłem tam nigdy, to daleko strasznie, ale chyba tam wesołe życie?
Mandat wydął wargi.
— Wesołe? Jak dla kogo.
Siedzący naprzeciw watry Pawło Giełeta wycedził przez zęby:
— Dla Ormian najbardziej.
— To dawne czasy — opędzał się Mandat.
— Nie tak dawno — mówił z głębi piersi Kuzimbir — dla was młodych dawne, ale ja pamiętam doskonale co opowiadali.
— Tak, tak — pośpieszył się Giełeta — niejeden z Ormian, z tych co na Węgry szli z safianem, a wracali z dukatami, przepadł tam na wieki. Stary Mandat miał oko na każdego, kości ormiańskie schowane dobrze, a dukaty niezgorzej. Wesoło! — cedził Giełeta z zadowoleniem.
— Mój Pawle — zmarszczył się Mandat — wszyscy opowiadają, że wasz ród pochodzi od Dobosza i od jego kochanki Giełetychy. I nawet księża to samo mówią. Zresztą co daleko szukać, wasz stryjeczny brat Fudor niejedną głowę rozbił, wszystkie kryminały przewędrował, a niejedno jeszcze zataił. I co wyście temu winni? Tyle co ja za stryjów mego ojca, tych z Raduła — mówił pojednawczo Mandat.
— Ja tego nie wymyśliłem — mówił Połowyk — rozpowiadają wszyscy, żeście podobni do dziada z Raduła jak buczek do buczyska.
— Rozpowiadają co rozpowiadają, a wszyscy widzą i ja, żeście podobni do stryjecznego braciszka Fudora jak dwa listeczki z jednego buka. Doboszowe nasienie — odparł Mandat.
— Gadanie — cedził Giełeta pogardliwie — co innego Dobosz — świeci na cały świat. A co innego Fudor, złodziej pa-