Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

— Ho-ho, kto lepiej rozumie to niż my żołnierze. Byłem i ja z kamratami w burdelu onym, prawdziwym. Jak na komendę panienki delikatne, same białe ciasto — któż wie, księżniczki czy krewniaczki cesarskie? — rozkładają się. A niech mi plecie kto chce, a pułapka widoczna, łóżko zapadnie się na dno piekła. Nie tym razem to innym. Nie ruszyłem żadnej. Za to potem — ech...
Foka położył palec na ustach, a Kostio uchylił głowy, jakby kto nań zamachnął się kijem, i usiadł. Uderzali jeden po drugim spojrzeniami. Spuścili oczy, umilkli.
Po godzinie Iwanysko Cwyriuk i Gotycz Wichrynka wrócili.
— Ani śladu — mruknął niechętnie Wichrynka.
Cwyriuk szeptał smętnie, bez złośliwego uśmiechu.
— Byłyby ślady, byłyby, gdyby śnieg. W mchach szukać daremnie. — Nie oderwał się więcej.
Foka przerwał milczenie.
— No jakże z butynem?
— No jakże — dobył z głębi piersi Kuzimbir — dola nasza leśna, na lesie skrupi się. Powiadam — butyn w samą porę, a teraz tutaj jakby swój własny. Dzięki Bogu — wstał, podał rękę Foce. Za nim wszyscy wstawali, podawali ręce. Tylko Andrijko Płytka wcale już nie miał ochoty nieść śmierci lasom. Zatroskany więcej niż kiedykolwiek, skarżył się wyraźnym szeptem.
— Siły mi ubyło, kłopoty bulgocą, jak woda powyżej uszu — sianokosy, płoty, ogrody, młoda chudoba — jest roboty do końca życia. A tutaj zanadto smutno, las na pół dnia, to zdrowie, a butyn — to wieczna obczyzna. Krowy nie wydoisz, cielątek nie pohodujesz, kury nie zagdaczą, koguty nie zapieją, konie nie zarżą, dzieci nie zaśmieją się... Stukasz i stukasz. Nie!
— A przecie, bez obrazy niczyjej, wyście najpierwszy rębacz na świecie — przekonywał Foka.
— Śmierć leśna — pochlebiał Petrycio.
Andrijko ożywił się.
— Dość śmierci! Tutaj koniec świata, nikt nie osiedli się nigdy, nie pobuduje, jutro rzuci się nowy las. Przeciw głodowi nie butyn, tylko rola. Po co zagrzebywać tu życie. Nie!
Pokwaśnieli, milczeli bezradnie. Wśród ciszy szepnął Łesio Karawaniuk.
— Nie dziewięciu tylko ośmiu. —