Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/116

Ta strona została skorygowana.
II. PRĘDZEJ! PRĘDZEJ!
1

Zaraz po odejściu Andrijka mianował Foka Kuzimbira kierownikiem wyrębów. Rębacze zgodzili się bez słów. Tyle dobrego, że zostali sami młodzi, sami weseli. Nikt nie kwękał, nie straszył, nie wróżył. W takim lesie, w którym błahy stuk siekiery kracze i wieje z jednego końca na drugi — od wewnątrz ciszę rozcinając, jak ból żywe ciało — zgrzytliwe słowo trzepocze się jeszcze dłużej, nie przewiewa, lecz gnieździ się, gdzie zechce. A gdyby w głowach butynarów? Broń Boże. Z takiego coś — roje ptaszków puszczowych. Od razu rozsadziłyby głowy butynarom, albo by ich zadziobały.
Grzebali słowa milczeniem, zakrzątnęli się tym zapobiegliwiej. Jednogłośnie wybrali Petrycia spuzarem. Tłumaczyli niby to: słabego zdrowia, zmęczy się od razu robotą leśną. A dobrze wiedzieli, że urodzony na spuzara, złoto nie spuzar! Choćby pot przenicował robotników od środka, a deszcz z wierzchu, choćby mroźny wiatr, a nawet lęk przeszył ich do kości, Petrycio nie zostawi jednego wieczora bez pociechy, bez śmiechu, bez komedii nawet. Utrzymywać watrę, napychać gęby mamałygą, wymiatać śmiecie — to każda baba potrafi. A tam na końcu świata, na bezludziu zacny błazen, dzień w dzień nad watrą i z chochlą, to w jednej osobie ojciec i ojciec duchowny.
Przez całą jesień rębali, piłowali, prócz świąt dzień w dzień od świtu do nocy. Zaczynając od połoniny ku dołowi, najeźdźcy osaczali i odcinali od góry las, zrazu dość wąskim lecz okrążającym zagonem, na to by równomiernie oddalać się od szczytu, na to także by w miarę możności ściągać kłody nie tylko przez połać już wyrębaną, najeżoną odziomkami i zaśmieconą, lecz tamtędy gdzie przestronne odstępy, między drzewem a drzewem, wypoduszkowane mchem w miarę suchym, w miarę śliskim. Powoli wdzierała się do lasu od połoniny nieznośna zimna jasność. Za nią wiatr, za nim szron, a później śnieg. Nie mając ochrony lasu, rębacze w dnie deszczowe przemakali do nitki. Zresztą nawet słońce w wyrębanym lesie, nie im pomagało, raczej lasowi. Wyciągało z nich znój, parzyło, raziło oczy, wyczerpywało nadmiernie. Śpieszyli się tym bardziej, aby osaczyć las zawczasu i skutecznie, na to aby puszcza nie zawezwała na odsiecz któregoś ze swych starych pobratymów.