nich i tysiąc funtów mięsa jeleniego, a patrosząc je, rozrzucał po puszczy wnętrzności jelenie.
Dwadzieścia pięć wielikańskich kłód dziennie! Nie! Cóż za szałapactwo! Trzydzieści kłód dziennie! Nie! Jeszcze więcej. Do trzydziestu dwu kłód dziennie! To było ich marzenie, ich złość i radość codzienna. Pokrzykiwali, naganiali, klęli jeden drugiego. Doganiali się i przeganiali się, zziajani, wyczerpani jak łaja wilków, co w wyścigu ostatkiem tchu dogania jelenia.
Na butynach o wypadek nietrudno. Nie tylko kłody grożą codziennie. Obeznany z butynem człek wie i pamięta, że powodzie, burze, mgły, a nade wszystko śnieżyce zgubiły niejednego. Obawa przed jakimś ruchem niezręcznym choć nieznacznym, który może zagrozić życiu jednego lub wielu, natęża także baczność na jakiś świst, szum lub krzyk ptaka, wieszczący burzę albo lawinę. Każe słuchać także znaków niepozornych. Nieraz po latach coś przypomina, co grozi za jakieś przekroczenie. Posłuchajcie, jak nad całym butynem wieje ciągły szept praw, wspólnoty nieustannej i jak ostrzega. Gdy sami ludzie albo rządy stwarzają urzędy lęku, zuchwale kradną całokształt niedosięgły dla człowieka. Ale las i świat pobłażliwie znosi nas, czasem oszczędnie strzęsie z siebie ostrzeżenie jak mroźny szron lęku, aby nas osadzić. Wyzwolić człowieka od lęku? po co? Aby był zuchwały?
Kto by zobaczył wszakże naszych młodych rębaczy, pomyślałby sobie od razu: można targować z takimi ludźmi, najmować ich, ale chyba nie zostawać z nimi sam na sam w pustkowiu, gdzie wszystko zdane na sumienie...
Jakżeż to jest? Gdzież jak nie w puszczy chyba gnieżdżą się ludzie lasowi, rozbójnicy z bajki? Tam miejsce dla twardych, bezlitosnych, okrutnych, jak ich praca. Tak zapewne z dreszczem pomyśli sobie niejeden przybłęda z krajów, z miast i z wsi, gdzie ludzie uroili sobie, że żyją w bezpieczeństwie. Czy też może tam w puszczy, gdzie stykają się i splątują korzenie życia, sumienie nie cichnie wcale? Tylko ciszej karbuje, aż kiedyś dopadnie, chwyci za gardło, zdusi? Nie będzie odkładać aż ludzie sięgną czynów, które naruszają Boga i człowieka. Zawczasu gdy nie usłuchają szeptu, który czasem zwie się zabobonem — zawezwie lawinę, piorun, padające kłody, zniszczy zawczasu. A przez to zawczasu wyzwoli od zamierzeń i czynów, które lęgną się w bezpieczeństwie i z zuchwalstwa bezpiecznego.
Domyślimy się, a może zobaczymy później, czy mimo opę-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/118
Ta strona została skorygowana.