tanie i pośpiech młodzi rębacze słyszeli szepty nie gorzej od innych? Nigdy o tym nie mówili.
Aby tułowie drzew odrąbane z ramion, odarte z czułków zieleni, obłupione z kory, ogładzone i równiutko pod miarę odcięte, uprowadzić jak najprędzej i znijaczyć ostatecznie, na to, aby ułożonych w mygły i poznakowanych własna „matka-puszcza“ nie poznała, Sawicki z pomocą Foki zabrał się do sporządzania ryz wzdłuż potoków Riabyńca i Popadyńca.
Pionierzy butynów, Italiany, byli wielkimi majstrami. Sawicki nauczył się od nich wiele w butynie pańskim na Ruskim, lecz swoją budowlę sporządzał jeszcze mocniej, a nade wszystko dokładniej i ściślej niż Italiany pańską. Dość powiedzieć, a podsłuchano to, że kiedy budował ryzy: poświstywał pieśni dziadów podkościelnych. A nawet rozciągał stepowe melodie, których w górach nikt prawie nie znał, a na pewno nikt nie lubił. Sprawdzał tak każde koryto ryzy, każde spojenie, a przede wszystkim starannie zakładał i sprawdzał podpory. Na dnie wgłębień jarów wbudował na głaźnych posadach mocne wieże zwane kaszycami, czworograniaste, podobnie jak chaty wiązane z belek w klucze. Wypełniał je szczelnie głazami i żwirem, a zabezpieczał z boku ogromnymi podporami, które zwano „niedźwiedzie“. Nie mniej cierpliwie, mocno a pewnie — zawsze pod dziadowskie nuty — kładł także podpory wież na wypukłościach i na równych gruniach, tak zwane wory (ogiery) pod spojeniami koryt ryzy, oparte na łabach, wystające główkami na zewnątrz koryta, zaś zwrócone na wewnątrz, ku sobie, ogonami. Dziadowskiej nuty pilnował nabożnie, a trzeba to powiedzieć, o świsty i szepty puszczy nie troszczył się. Foka a także Petrycio pomagali mu zawsze kiedy mieli czas.
Lecz Foka wciąż przerywał robotę, jeździł do wsi po żywność, nawet na doły dla rozmów z kupcami. Galopował jednym dniem do Jasienowa, zaledwie zdążył odpocząć, zmieniał konia i gonił do Kut. Wracał równie pośpiesznie, nieraz nocą na wyczerpanym koniu, wiodąc po kilka jucznych koni, sam też znużony lecz z pistoletem w ręku, bo wilki zaciekawiły się ruchem i ukazywały się na płajach.
Gdy Foka przejeżdżał przez wieś na dół, w Żabiem śmiano się po cichu, potem coraz głośniej: „wozi drzewo do Kut.“ A kiedy wracał z objuczonymi końmi: „wiezie złoto z Kut.“ Śmiano się, że rębacze latają z wywalonymi językami po puszczy, a żaden jeszcze nie powąchał grosza. To znów, że Szu-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/119
Ta strona została skorygowana.