meje na darmo karmią rębaczy jak tuczne prosięta, bo nic z tego i tak nie będzie, tymczasem wyczerpują zapasy huślanki, bryndzy i mąki, a tylko patrzeć jak sami zaczną biegać za wekslami gruntowymi. Wieszczowano, że niepłaceni robotnicy niechybnie uciekną, w końcu opowiadano koło cerkwi, głośno, że już się rozbiegli. Usłużni jak zazwyczaj plotkarze powtarzali te wieści Foce. Foka śpieszył się coraz bardziej.
Kilkakrotnie spotkał się Foka u starego księdza Buraczyńskiego z kupcami, a raczej z agentami, którzy czy to zachęceni przezeń, czy znęceni zarobkiem, odważyli się dotrzeć przez Kuty aż do Krzyworówni. Dotąd opowiada się z dumą nad Czarnym a nawet nad Białym Czeremoszem, że „Foka Szumejowy miał mir, honor i poważanie u panów. Umiał ich czarować.“ Bo to było już dużo, czary istne, a samym takim kupcom mogło się wydać honorem nadmiernym, nawet ofiarą, że dotarli wyboistą drogą wzdłuż Czeremoszu do Krzyworówni, gdzie nie było wówczas gospód ani zajazdów. Młody dziedzic z dworu w Krzyworówni, czy to nie chciał z nimi gadać, czy też nie dopuszczono ich wcale do niego, a osiemdziesięcioletni ksiądz przyjął ich od razu gościnnie i zajął się nimi. Lecz wówczas dopiero odkrył Foka, jaka przepaść dzieliła jego drzewo uwięzione w pustantynach od kieszeni kupców, a może więcej jeszcze od ich umysłów, od ich całego świata. Jakich to nowych czarów potrzeba, by rzucić most przez tę przepaść?! O czarach tych nikt się nigdy nie dowiedział, prócz starego księdza, bo Foka nawet ojcu o tym nie opowiadał, a Sawickiemu tylko to co najważniejsze.
Trzeba jeszcze przypomnieć, że podówczas kolej żelazna dochodziła, i to od niedawna dopiero, zaledwie do Lwowa. Ale i z tego nic, bo cała południowa część Galicji, przede wszystkim całe pogranicze, pobliska Bukowina i Mołdawia, dokąd miało popłynąć drzewo Foki, nie posiadały, ani długo jeszcze nie znały wcale, linii kolejowych. Pozostawała woda, spław potokami i rzekami, pełnymi niespodzianek, skał podwodnych, nagłych zakrętów, lub groźnych płycizn. Poza słynnym butynem w lasach starego dziedzica, praktyka była taka, że ilekroć któryś z kupców czy pośredników chciał wykorzystać pokaźną rozpiętość między nadmiarem drzewa, tanią robocizną