— Kapitał to krowa dorodna, wymiona śliczne, ale doić się nie da, sama doi wszystkich.
Foka pytał:
— Czy z tego nie wychodzi, że nie zapłacą nam, drzewo zabiorą, a nas zostawią z papierkami?
Ksiądz zadumał się:
— Bywa i tak, bo piszą w gazetach, że „bankructwo“ — to z łaciny ruptum — to znaczy, bank się połamie i nie ma nic, tak jakby ktoś stodołę podpalił albo powódź zatopiła. No, wypadek, ale może być łajdactwo także.
— Łajdactwo u takich uczonych panów? W wielkich miastach?
— To rzadko bywa, bardzo rzadko — pocieszał ksiądz pośpiesznie.
— To jakaż rada dla nas?
— Dla was? Ha — że z ręki do ręki, tu drzewo, tam pieniądze, złote najlepiej. Bo wy z drzewem nie uciekniecie, i dokąd? A oni z pieniędzmi — no nie, także nie, ale lepiej być pewnym.
— Ale czemuż oni tak prędko, prędko chcą? To może także jakoś niedobrze?
— Nie, to taka moda u nich. Ktoś czeka gdzieś daleko na drzewo, bo potrzebuje, a ci chcą mu sprzedać, dostawić, a potem znów dalej lecieć z pieniędzmi coraz prędzej, wciąż prędzej.
— Czemuż wciąż prędzej, skoro raz zarobią dobrze to chyba już dość?
Ksiądz zmęczył się, był bezradny, znalazł wreszcie, odpowiedział pytaniem:
— A czemuż wy u siebie na butynie robicie prędzej, coraz prędzej?
— To prosta sprawa, to butyn, to jednorazowo, nie mamy wcale pieniędzy, musimy kupić narzędzia, a gdy butyn się skończy, zagospodarują się wszyscy tak jak Andrijko Płytka i spokój głowie. Śpieszyć się nie będziemy, bo po cóż?
Ksiądz rozłożył ręce, mówił cicho jakby sam do siebie:
— To może tak jak z Panem Bogiem, stworzył sobie świat, a ludzie zrobili, że to dla człowieka tylko. Te banki, te dyrekcje, to nie dla gazdy, to dla urzędników.
Foka także mówił do siebie:
— Żeby tyle służby rozmnożyło się, a gazdę na bok?
Ksiądz zadumał się, popatrzył uważnie na Fokę:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/123
Ta strona została skorygowana.