nie gazdowie, może nawet daleko od gazdów, znów sami dyrektorzy. Bo zaledwie zaczęli między sobą mówić, słychać było, że kłopoty wielkie, odpowiedzialność wielka, muszą i to i tamto i w końcu muszą zdawać rachunki przed dyrekcją. Jeszcze nie siedli do kawy, zaledwie przemówili bezpośrednio do Foki, już pierwsze ich słowa były w kilku językach: „Prędzej, prędzej, prędzej“. I niezwłocznie ten Bukowińczyk z ormiańskim nosem tłumaczył na polski i na ruski: „Prędzej, prędzej, prędzej.“ Potem jeszcze wszyscy ruchami rąk i palców wymigiwali, kiwali, siekali i przeszywali powietrze, gorączkowo obrazowali, co miało znaczyć: „Prędzej, prędzej.“ Zaledwie zakończyli to przedstawienie, najmniej pulchny z dyrektorów, jasny blondyn, który miał oczy szczelnie zasłonięte wypukłymi okularami, smagnął rozkazująco, prawie surowo: „Zeit ist Geld, Zeit ist Geld.“ Foka rozumiał każde słowo, ale nie rozumiał znaczenia, zapatrzył się na dyrektora uważnie, niemal z podziwem: „No, Niemiec! Niemiec przepisowy!“ Ocknął się zaraz i zapytał:
— A cóż to znaczy: czas to pieniądz?
Ormianin bukowiński, nazwiskiem Zaryga rozruszał się nadmiernie, tłumaczył gorliwie, jakby to był główny interes, na polski, na ruski i nawet na rumuński. Inni ożywili się także, a nawet sam bardzo-niemiecki blondyn. „Austriackie gadanie“ to nie byle co, to gorące pragnienie, aby cały świat zrozumiał. Tłumaczyli chętnie nie tylko po niemiecku, wstawiali słowa słowiańskie, rumuńskie, węgierskie, a biorąc księdza na świadka czy tłumacza, nawet po łacinie — Foka nie rozumiał. Stary ksiądz posypał się śmiechem, także tłumaczył jak potrafił — Foka nie rozumiał. Z gorliwości panowie dyrektorowie przeszkadzali jeden drugiemu, przeto pan Zaryga z leniwym uśmiechem ważności prosił aby mu pozwolili wytłumaczyć. Dyrektorowie zamilkli, pan Zaryga tłumaczył leniwie lecz dobitnie:
— Jak najwięcej czasu na robotę, cały czas! Jak najmniej na święta, nic na zabawę, sprzedać każdą minutę, sprzedać cały wasz czas, rozumiecie, bo czas to pieniądz.
Foka skrzywił się.
— Ależ ja nie czas mój mam na sprzedanie, tylko drzewo.
Dyrektor Zaryga ucieszył się, szukając uznania w oczach dyrektorów, pośpieszył się:
— Właśnie drzewo, jak najwięcej, jak najprędzej, cały czas dla drzewa, koło drzewa, w drzewie, pod drzewem, nad drzewem.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/125
Ta strona została skorygowana.