Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

Ksiądz wzruszył ramionami:
— Nie moja rzecz.
Ksiądz przypatrywał się Foce:
— Jakżeż wy to chcecie urządzić? Czemuż właściwie nie chcecie tych rębaczy ani nawet fachowców? Pamiętacie, jakie kłopoty miał starszy pan, zanim sprowadził Italianów? Przecież specjaliści —
Gdy ksiądz mówił, dyrektor Husarek chrząknął raz i drugi ostrzegawczo, a gdy ksiądz nie zwrócił uwagi, przerwał mu krótko:
— Ach ci specjaliści bukowińscy, także mi pomoc —
Dyrektorowie słuchali z zainteresowaniem, spoglądając to na księdza, to na Fokę. Foka odparł:
— Mam rębaczy bystreckich, to wystarczy.
— Andrijka Płytkę? — pytał ksiądz. — To dobrze.
— Nie, Andrijko gospodaruje, nie chce już rąbać, jest Kuzimbir, ten Biłohołowy.
— Znam, znam ich wszystkich — mówił ksiądz — chrzciłem ich, ich ojców także, pamiętam dziadów, sami wiecie, Foko, znam ich lepiej niż wy. A nuż im się odechce?
Foka mruknął:
— Biorę to wszystko na siebie.
— Nie mówcie pochopnie — radził ksiądz, dyrektorowie nastawili uszu. — Krowy się ocielą, kobyły oźrebią, chramy, zabawy, nie daj Boże i bójki, może i procesy, a potem gdy przyjdzie spław — oho, ja to znam.
Foka milczał, ksiądz wstał nagle, rozłożył ręce:
— Ale skoro wy wszystko na siebie bierzecie, to, moi panowie — oto człowiek!
Foka nie ruszył się, dyrektor Zaryga cedził lekceważąco:
— Ksiądz dobrodziej taki zacny, zanadto na ludzi stawia. Ludzie zawsze się znajdą.
— Byle drzewo się znalazło — cedził sucho dyrektor Mandl.
Ksiądz zaśmiał się:
— Drzewa same się nie zrąbią, ani nie zwiozą.
— Drzewo także się znajdzie — ciągnął niedbale Zaryga — ale właśnie ryzy, hacie? Nie bądźmy dziećmi, któż to potrafi?
Ksiądz znów zagadnął Fokę:
— No, kto naprawdę? Italianów nie macie.
Foka odpowiedział:
— Piotruś Sawicki, ksiądz go dobrze zna.
Ksiądz podniósł się na duchu: