Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

— No to jak — pytał Mandl — pojedziemy?
Dyrektor Husarek poddał się losowi dyrektorskiemu.
— Dla mojej wątroby jazda konno — to ryzyko, ale trzeba.
Baron zachwalał chichocząc:
— Riding restores health.[1]
Zaryga uspokoił się:
— Ostatecznie nas to nie kosztuje, a policzymy sobie koszta.
— Wilków nie ma — drażnił jeszcze baron.
Uspokoiło się, wypogodziło. Baron usiadł obok Foki, nudził go półgłosem o tańce. Foka odpowiadał krótko:
— To trzeba widzieć, widzieć.



4

Dyrektorowie byli zmęczeni drogą, przeto wieczerza przechodziła sennie. Lecz gdy zaczęły krążyć kielichy z domowym krzyworówniańskim porzeczniakiem, rozdelektowali się i podniecili się zbawiennie, senność znikła, kielichy krążyły, gdy niespodziewany gość, dziedzic-kolator wpadł na plebanię. Usprawiedliwiał się, że nie chciał przeszkadzać, ale zobaczył światło, wyjeżdża na niedzielę, chce zamówić mszę świętą na pojutrze. W starannie zapiętym grubym surducie, w rękawiczkach grenoblańskich, które zaniosły sławę swej stolicy aż w dalekie lasy, nieco chłodny czy zgaszony obecnością obcych, ochłodził ich z kolei. Ksiądz jak gdyby zgadując życzliwie domniemane pokrewieństwa klasowe, bardzo zalecał pana barona, dziedzic zrozumiał, uśmiechnął się do barona, uścisnął mu rękę nieco mocniej, lecz zaraz tym serdeczniej przywitał się z Foką. Usiadł obok niego, rozmawiali półgłosem. Dyrektorowie stropili się jakoś, ksiądz zapraszał do porzeczniaka lecz dziedzic odmówił. Rozmawiał po niemiecku z widoczną niechęcią, wciąż przechodził na francuski, lecz przypominając obecność księdza, zamilkł, a tylko zapytywany odpowiadał po niemiecku, gładko lecz wstrzemięźliwie.
— I cóż pan hrabia porabia tu w górach? — pytał ugrzeczniony dyrektor Husarek.
— Nie jestem hrabią.

— Ach, u panów polskich trudno wiedzieć, tylu hrabiów, sami hrabiowie. Cóż więc łaskawy pan dziedzic tutaj pora-

  1. Jazda konno przywraca zdrowie.