Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

mu ojca, jak jak — ganz einzig![1] — dziękuję. — Chciał jeszcze coś powiedzieć, zamiast tego zdjął okulary, cmoknął z lekka, raz jeszcze cmoknął głośniej smakowicie, rozłożył ręce jak łopaty, a wypukłe oczy rozgorzały. Posmutniał, nałożył szkła, wyszedł pośpiesznie ku drodze. Foka z księdzem podążali za nim powoli. Foka zauważył z cicha:
— Ten Niemiec — jakoś nie niemiecki.
Ksiądz odkrył z zapałem:
— Czyż nie widzicie, swój, swój, to po prostu Żyd.
Baron, gdy zobaczył konie huculskie wypasione, brzuchate, w jego mniemaniu zbyt niskie, zachichotał z zabawy, lecz kiedy przybliżył się, zdziwił się, potem z podziwem znawcy klepał ich suche i harde głowy, ich potężne szyje, oglądał sprężyste nogi. Inni ze źle ukrywaną nieufnością dosiadali koni. Na szczęście tarnice wyścielone nowymi liżnykami, siedzenia niby fotele uspokoiły ich, a stare umyślnie dobrane konie żadnym niebacznym ruchem nie dawały przyczyny do nowego niepokoju. Przeczłapali dość raźnie przez błota żabiowskie i wstąpili w końcu do karczmy na Rozdrożu, do Joseńka. Izba szynkwasowa była pusta, karczma cicha. Ubrany w długi, czarny chałat do ziemi, niby duchowny nieokreślonego obrządku, Joseńko zakrzątał się koło gości z powagą. Podawał do wyboru jakąś osobliwą starkę, złotą jak jesień, a ponadto miód i wodę burkucką, z takim namaszczeniem, jakby udzielał wody żywota. Baron i Zaryga smakowali starkę, Mandl nie chciał o niej słyszeć, a Husarek umiarkowanie rozcieńczał ją wodą burkucką.
Joseńko postarzał się jeszcze, zesztywniał, nos jego zaostrzył się, zdawało się, że już, już dziobnie. W całej postaci był nieporuszony, nawet jego długie pejsy zaledwie poruszały się. Spoglądał na gości z wyżyny niedostępnego strapienia, mówił skąpo. Tylko z Mandlem przywitał się nieco żywiej, jak ze starym znajomym. Inni dyrektorowie oglądali się jakoś nieswojo, jakby zamiast do karczmy wtargnęli do niemiłego przybytku jakiegoś obcego obrządku czy nawet żałoby. Joseńko obsłużył gości i znikł. Ubawiony baron pytał szeptem Mandla:
— To Oberrabiner?[2]
Mandl jakoś niechętnie kiwnął głową przecząco.

Po odpoczynku dyrektorowie wybierali się do dalszej drogi,

  1. Całkiem niezwykle.
  2. Najwyższy rabin.