Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

szą zaprząc się do banków, do drzewa, do żelaza, do nafty, aby dać podstawę, aby uwolnić —
Joseńko zarechotał głucho:
— Kogóż jeszcze uwolnić? Od czegóż uwolnić?
Mandl drgnął niecierpliwie, opanował się zaraz, wziął nowy rozpęd.
— Czytaliście może w gazetach niemieckich o nowych kopalniach złota i diamentów tam w Afryce, największych na świecie?
— Diamenty uwolnią? — bez ruchu pytał Joseńko.
Mandl odkrywał się rzetelnie:
— Poczekajcie, tam wokół tego wszystkiego zakładają firmy najpotężniejsze na świecie, dla opanowania całej Afryki, dla rozszerzenia na świat.
Oczy Joseńka błysnęły niedobrym blaskiem, mlasnął językiem:
— Owa! całej Afryki? Większych zmartwień nie mają?
Mandl mówił jeszcze cierpliwiej i ciszej, jakby koniecznie chciał coś powierzyć:
— Reb Josel, posłuchajcie. To przyjdzie tutaj, to już idzie, dlatego mówię. Poznałem w Londynie młodziutkiego studenta. Tak, niby nic, czupryna jasna, całkiem biedny, w dodatku chory na płuca, suchotnik po prostu. Musiał prędziutko wyjechać do Afryki, inaczej byłby zginął w ciągu kilku miesięcy, a tam wyzdrowiał w krótkim czasie. Od razu sam sobie nakopał diamentów i już zakłada firmę potężną. Ach, cóż to za chłopiec! Co znaczy chłopiec? Jeden na miliony, człowiek jutra. Powiadam, suchotnik, jakieś-takie brylanty w oczach mu się palą, a on powiedział sobie: Afryka moja! Od Cap do Kairu — świat mój! I wiecie — Rotszyld już się nim interesuje.
Joseńko zainteresował się:
— Taki młody? To Żyd?
— Nie, to Anglik, syn pastora.
— A ma ojca, ma rodzinę?
— Nie, sam samiutki, Mutterseelenallein — sierota. A sam od razu stanął na nogach.
Joseńko ciekawił się nadal:
— I z tego sieroctwa taki zawzięty do bogactw?
— Nie, to nie dla własności tylko, nie dla korzyści własnej, nie aby jeść i pić. Brylanty trzyma mocno w rękach, będzie trzymał coraz więcej, a sam skromny, książki lubi czytać. Powiedział sobie: kapitał zrobię, już mam, a potem tych kapita-