utwierdzał ich, że życie to samo, co więcej, że takie było życie przodków sprzed setek lat czy dawniej, bez żadnego zapaszku obczyzny. Chyba w takim odosobnieniu odsłania się jądro tej społeczności właśnie, atom-niepodzielnik narodu, spoisty a nieprzenikalny. Bo tam jest święte świętych, pępek, co niewidzialną pępowiną sięga od żywego tworu ku twórcy.
Ilekroć Foka wracał, rozpalał w rębaczach pośpiech, gorączkę do szaleństwa. Śpieszyli się wszyscy, tylko Sawicki, panicz-Ryś, tak chyży gdy zechciał, opóźniał robotę. Afrykańskie bajki i pionierskie porywy dyrektora Mandla nurtowały Fokę za i przeciw, bo jeżdżąc ciągle sam, miał czas zastanawiać się. Opowiadał o tym Sawickiemu, jemu jednemu tylko, to pytająco, to chcąc także jego rozruszać, bo przecież kupcy zapłacili naprzód i czekają. Powtórzył mu nawet główną zapowiedź nowych czasów, z którą odsłonił się dyrektor Mandl: „Czas to pieniądz.“
Sawicki od razu poznał wroga. Mówił surowo.
— Ojciec pouczał, że to niehonorowo, bo „prędzej, prędzej“, to marne partactwo, aby dostarczyć łap-cap, dla pieniędzy tylko. „Nec faber nisi supra fabricam“ mówił ojciec, to znaczy do niczego taki rzemieślnik, który nie ma duszy i jest w niewoli u pieniądza. Bo najnędzniejsze życie to życie bez sławy. A czyż ty wiesz sam — mówił dalej Sawicki — co robisz i coś im tam naobiecywał? Ja ryz byle jakich nie wypuszczę z rąk. Przyjrzałem się tamtym, kiedy tu byli. Dla takich grzech otwierać wody podziemne.
Foka zdziwił się, zakłopotał, lecz przecie opierał się pobratymowi. Pytał:
— Słowa dotrzymać to źle?
Sawicki jeszcze nadal nie mógł się uspokoić i mówił więcej niż kiedykolwiek:
— Słowa dotrzymać, to dać robotę dobrą, tak jak dla siebie, jak dla własnych dzieci, a nie tylko „prędzej-prędzej“.
Sawicki nadal opóźniał robotę nad ryzą. Gdy robotnicy znosili dla ryz wierzchołki drzew i pośledniejsze odcinki, mówił, że dla ryz drzewa oszczędzać nie wolno. Gdy części ryzy były już gotowe, walił je młotem dla próby. Gdy coś uszkodziło się przez to, nie niecierpliwił się, lecz rad był, że można naprawić. Nie żałował czasu, aby zastąpić wątłe kłody pewnymi. Nie szczędził trudu ani czasu, by żaden spad ryzy nie był zbyt stromy, by żaden zakręt nie był zbyt ostry. Raz za razem szu-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/153
Ta strona została skorygowana.