chociażby chłopców i dziadów, byleby broń Boże nie żabiowców.
Znów spadły na Fokę nowe troski, nawet przykrości. Zawziął się by nie namawiać nikogo z obcych, aby nie najmować nikogo, a teraz musiałby spuścić ze swej dumy. Ciągle przeto odkładał.
Pośpiesznie czy powoli, przecie nie z ryzami była największa trudność, ani od nich groźba opóźnienia całego butynu. Obok pracy, która szła ciężko lecz przynosiła sławę, narzucała się też taka, od której każdy stronił: ziemne roboty dla haci. A nie kto inny zatroszczył się o nie od razu w jesieni jak sam Sawicki. Lecz nie zdołał nikogo z rębaczy przyciągnąć do najmniejszej pomocy. Każdy z nich grzecznie odkładał, a prawdę mówiąc, każdy brzydził się tą robotą. Mazać się w błocie, rozbijać i staczać kamienie, jeśli co, to chyba to jest owa osławiona pańszczyzna, o której słyszał każdy, ale której nikt z młodszych nawet nie zawąchał.
Aby uprzedzić mrozy, Sawicki skoro tylko rozeznał grunt, przygotowywał hać z grubsza, kopiąc jej zarysy i granice, czasem w towarzystwie Petrycia, a czasem także Foki. Zaczęli od potoka Riabyńca i gdy rębacze wracając do koliby jeszcze za dnia ujrzeli panicza kowalczuka, a także rzecz niesłychana — swego zawidcę, gazdę z Jasienowa, półnagich i umazanych w błocie, pobiegli do nich w pierwszym porywie na ratunek, lecz jakby dla zabawy. Rozebrali się prędko, to śmiejąc się, to klnąc wesoło pomagali, nawet raz i drugi kończyli przy pochodniach. Mimo pogardę dla tej roboty dawali pokazy siły, jak się to opowiada o dorastających niedźwiedziach. Petrysko Mandat ściągnął wysokim pasem brzuch, rąbał czekanem skały, aż sypały się gruzy, a inni zmykali czym prędzej, by nie dostać odłamkiem po głowie. Giełeta brał głazy na kark i dźwigał je na dół, gdzie miała być granica tamy. Matarha nie trudził się tyle, wolał ciskać głazy w rozmachu na dół jak sam Hołowacz. Po takim wyścigu słaniali się ze zmęczenia jak odurzeni zapaśnicy pięściarze. Lecz nie wściekali się jeden na drugiego i nie jak zapaśnicy jeden drugiego tłukli i kopali, lecz z nienawiści błoto tłukli, i szarpali łopatami glinę. Glina była cierpliwa. Raz i drugi spluwając im w twarz, prysnęła w oczy