niewierny, albo podpanek bezbożny wywącha ich i zarzuci sidła: „chodźcie zarobić chleba“. Przyprowadzą do błota, ale i one sierociska gdy taką bajorę zoczą jak ta nasza, biorą się uciekać. I tamten herod z torby flaszkę wyciąga i im pod nos. „No łyknijcie sobie.“ I oni biedaczyny gol-gol jeden po drugim, chciałby łyknąć sobie jak należy. Ale herod zaraz odbierze: „hajda do błota, to potem dostaniesz“.
Foka przerwał.
— Ja was wódką nie traktuję, ani nie przyrzekam.
Matarha zakłopotał się.
— Któż to mówił? Ja tylko dla nauki, dla oświaty umiejętnej opowiadam. No i tamte biedaki z tej gorączki do wódki zabłocą się po czubki włosów. I tak powoli, flaszka za flaszką, baryłeczka za baryłeczką do gardła się leje, a ci kopią coraz głębiej w błocie, aż życie zakopią. Popatrz na nich, to nie ludzie, tylko bryły błota, błotne hamany, twarze oblepione, półoślepli od błota. Aż skostnieją, aż padają, a wciąż gorzałki pragną. A herod kiedy zobaczy, że siły im zbrakło wódkę zatka i marsz! No i one niebożątka na czworakach nosem ziemię podpierając, prosto na cmentarz podrepczą. A gdyby mieli rodzinę — kończył Matarha ze łzawym skowytem, w którym głos jego nie mógł się zmieścić.
Wtórowali mu westchnieniami. Witrołom jęknął, Bomba zachrapał, Giełeta zasępił się jakby na pogrzebie, a Mandat zaglądał ciekawie, jak to się wszystko robi. Tylko Łesio zawstydził się, a Iwanysko zachichotał kozim piskiem. Foka przerwał:
— Dość tych bajek, bo się nad sobą zanadto rozpłaczecie.
Matarha chciał obrazić się.
— To nie bajki, i dajcie dokończyć. No i tamci zbóje szukają sobie nowych sierot do błota i dla błotnej śmierci. I kto wie, może nasi panowie pieniężni tacy sami — ?
— Wszyscy oni tacy sami — wycedził Giełeta.
Foka uśmiechnął się szyderczo.
— Tacyście gazdowie, prości jak smereki, ale widać od krętactwa i smereka się pokręci.
— Czemu krętactwa? to prawda. — upierał się Matarha.
— A gdzież wy widzieliście takich biedaków?
— Widziałem czy nie widziałem, ale to prawda, i choćbym nie widział, tak być musi.
— Czemu musi?
Matarha śpiewał nieco cieniej, ale upierał się jeszcze.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/159
Ta strona została skorygowana.