— Bo czort główny do błota przynależny i z tego chętny, bo to jego robota z pierwowieku. Przeto z czorta i dla piekła są ci, co zawlekają ludzi do takiej roboty. I także tacy, co dają się chętnie zawlekać. A chrześcijanin sierota cóż? Tylko z biedy daje się zapchać. Ale nie my!
Foka spoglądał nań z politowaniem.
— Wyście taki bywalec a nie widzieliście jak mosty budują?
Matarha pocieszył się, znów się nadymał.
— Ho-ho, jeszcze jakie mosty widziałem, tak jakby skały rozłupali i na nowo zlepili. I cóż z tego? Mnie do nich nikt nie śmiał zaprzęgać. Cesarski żołnierz, czerwony kołnierz — wara!
— A jeśli pan cesarz da wam taki rozkaz na wojnie?
Matarha pochylił głowę, a Bomba wyrwał się.
— I cesarz nie śmie, bo gazda, gazda gazdy do błota nie zapcha.
— To mosty niepotrzebne?
— Po cóż nam mosty? — bełkotał Bomba. — Moje konięta takie, że każdą wodę choćby jak rwącą, przebrną, a najgłębszą, przepłyną. A jak kładka mi potrzebna, to w dwa dni wystawiam taką, że świeci się — bez błota.
— Człowiek też z błota — mruknął Sawicki — i do błota wróci.
Witrołom wygarniał z głowy i z głębi piersi.
— Tak, ale już osuszony, czort błoci, Bóg suszy.
— Takich jak wy nie osuszy — mruknął Foka.
Łesio usprawiedliwiał się.
— Wszystko by można, ale prawdę mówiąc w tej robocie najgorsze to, że sumienie zabłocone, bo w paskudztwie takim człowiek ciągle klnie: „czort, czort“. Czorta wzywa, aż go wywoła, a po co?
— Oj wywoła, a wabić nie trzeba — zgodził się smętnie Niauczuk.
Z błotnego sporu wynurzyło się coś więcej, niż sami oczekiwali. Witrołom mamrotał.
— Dość nam, no dość tego, co Andrijko obiecuje.
— Oj dość — westchnął Niauczuk, wywracając białka.
— Czego dość? — pytał Foka.
Witrołom wyciągnął z siebie z trudem.
— Że kara ma być, powiada Andrijko, za tę żywą żywicę, cośmy tyle jej wytoczyli — bez potrzeby.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/160
Ta strona została skorygowana.