Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

W okresie świąt wynurza się stary świat, nie jakaś przeszłość wspomniana bo miniona, lecz wraca dawność wciąż czuwająca. Ukryta a obecna pamięć godów światowych, świętowania wraz z rokiem. Witają ją radosne dźwięki, tańce, pieśni i słowa stare, których się nie rozumie, a w święta wydają się zrozumiałe. Ludzie odwiedzają się częściej niż zazwyczaj, uwijają się po kolędzie, nie aby jej się prędzej pozbyć, lecz aby wszędzie pobyć i nabyć się jak najdłużej. Dlatego kolędnicy nie śpią wcale albo bardzo mało. Nawet długie noce zimowe dla zabaw za krótkie, zimowe dnie tym bardziej. Tym mniej czasu dla snu, chyba właśnie we dnie i to gdzieś chyłkiem w kąciku na ławie, ale raczej w komorze, bo ludzie wyśmieją kolędę, że dziadowska, chrapie nie śpiewa. W kolędzie toną urazy, odrasta z korzeni starych uprzejmość i przyjaźń. A u kogo korzeń zepsuty lub zakopany zanadto głęboko, przynajmniej śnieg przykrywa burzany i kolące bodiaki...
Do bajek świątecznych przybyły wieści o butynie. Na pewno niejeden z rębaczy przechwalał się niemało, ale każdy w swej leśnej chacie, a o tym co się dzieje gdzieś na Bystrecu, na dalszym świecie nikt się nie dowie, chyba późno bardzo jakoś niejasno. Foka wiedział, że butyn przechwałek nie znosi, opowiadał jedynie ojcu. Wszakże podczas kolędy nie o butynie myślał lecz o święcie. Niejedną nową pieśń zaśpiewali przy cymbałach razem z Sawickim, ale nie o butynie. To pewne, że podczas świąt nie namawiali do butynu, chyba mimochodem wspominali, gdy kto ich zagadnął. Opowiadano nawet na ucho, że Foka zapraszał do butynu tego owego — ale po cichu, bo umyślnie przebierał, aby nie natłoczyło się pijaków albo rozbijaków.
Wszelako w czasie świąt niemało sposobności było, aby sprostować i zaprzeczyć, że rębacze jakoś wcale nie rozbiegli się, że przeciwnie otrzymali zadatek, zwłaszcza, że już wiedziano, że nakupili to i owo, niektórzy aż w Kosowie. Toteż w Żabiem ci co rechotali przedtem, zamilkli od razu, ci co kiwali głowami podejrzliwie, kiwali ni tak, ni siak.
Znaleźli się nawet obrońcy Foki, którzy mówili coraz śmielej. Niektórzy nawet wypominali drugim, że przez ich plotki nie zgłosili się zawczasu do butynu, a ci wypierali się, że nigdy przeciw Foce nie szczekali, tylko jacyś inni. Jak zwykle przeważnie spotkania przy cerkwi pozwalały dowiadywać się i sprawdzać. I tak sobie o tym rozprawiali, zrazu gorączkowo, potem smętnie, rzadziej ze śmiechem, rozczarowani, że źle przewidzieli, bo osądzili przedwcześnie.