Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

Jak zazwyczaj w okresie świąt zwaliły się śniegi, a w roku butynowym po suchej jesieni jeszcze obfitsze niż od wielu lat. Już za Żabiem nieuczęszczane podczas świąt dróżki i ścieżki pokryły się jednolitym całunem, ustrojonym tylko kropkowanymi ściegami, kroczkami łasic, albo karbowanym płochliwymi skokami zająca. Śnieg ciągle zakrywał nawet te ślady. Na rozdrożach i skrzyżowaniach ścieżek stały nawiane kopice śniegu na wysokość chłopa. Butynary wyruszyli z łopatami, niektórzy bosymi saniami. Grzęźli po pas, zapadali się. Także konie zapadały się po brzuch.
Tylko w lesie na Riabyńcu chronione lasem ścieżki były miękkie i łatwe. Za to odsłoniętą kolibę otulił śnieg, zmieniając jej ostry szczyt w zawiesistą kopułę, co powłóczystym stokiem, jak rozrzucony stóg siana, spadała ku ziemi. Nakryty potok zagłuchł. Rębacze z Petryciem przyszli pierwsi, śladów wilczych nigdzie nie było. Nie bez trudu odkopali zawalone śniegiem drzwi koliby. Sawicki i Foka przyjechali ostatni, na saniach wieźli ciężkie żelaziwo dla kuźni. Sawicki z przewieszonymi przez plecy cymbałami.
Gazda koliby, Petrycio, krzątał się jak zazwyczaj. Nad watrą suszyły się rzędem rozwieszone postoły, chołosznie, owijacze i onuce, a wokół watry suszyły się dziesiątki gołych stóp: białe, gliniasto-żółte, czerwone i żółte od puszczających farbę chołoszni albo zsiniałe od zimna. Różne barwy i różne zapachy. Wszyscy witali się długo, nikt nie pominął nikogo. Potem susząc się w spokoju i zabierając się powoli do jadła, prawili sobie nieodzowne a wyszukane grzeczności. Najemnicy sprzed świąt jeszcze nie wszyscy nadciągnęli i żabiowcy byli na razie w większości. Na przywitanie Foki kiermanycz ze Stebnego i z Dolnej Rzeki, Fedor Fyrkaluk, który zasłynął, że pierwszy używał piły, pochlebiał grzecznie.
— Foko, kiedy galopujecie z gór wzdłuż rzeki do Kut, ciągniecie za sobą wszystkie oczy z obu brzegów. Wasz ojciec ściąga chudobę do kupy, a wy ludzi.
Foka śmiał się.
— Dobrze mówicie, wszystkie oczy i gęby śmieją się: ot jedzie panek Foka, zachciało mu się butynu.
Fyrkaluk zapewniał.
— U nas nie śmieją się, chyba —
Trzej bracia kiermanycze ze Stebnego, Tanasij, Mychajło i Iwan Koczerhany przeczyli głośno.
— U nas nie, to pewne.