— Mój Mandacie — mówił słodko — któż nie wie, jak poznawali ludzie ludzi na Radule.
Mandat szarpnął się gniewnie po raz pierwszy w butynie.
— Cóż mi ćwikacie do czorta zdechłego tymi z Raduła, ja waszych krewnych nie tykam.
— A po cóż mówicie na wszystkich żabiowców? — zaperzył się Gucyniuk.
Matarha chrząknął potężnie, zwrócił się do Sawickiego.
— Proszę, paniczu, zagrajcie, ja zaśpiewam.
Sawicki zdziwił się.
— Którąż pieśń?
— Żabiowską, w samym Żabiem złożoną, pieśń powiatową.
Sawicki zadzwonił w cymbały do wtóru, a Matarha głosem ani powołanym do śpiewu, ani wybranym odczekanił wyraźnie:
W Bystrecu i w Zełenym w fantie dufajut[1]
W Jasenowi, w Kriworiwni daraby zbywajut.
A Żabiwci w Kołomyi hofy zamitajut.[2]
— Jakie hofy? — przerwał niewinnie Petrycio Siopeniuk.
— Jakież inne? kryminalne! — wypalił Mandat.
Gucyniuk opanował się i zmienił wiatr.
— To prawda, ale tylko z pijaństwa, nie z rozbójnictwa. U nas pijaki niespamiętani, ale nie wszyscy — i nie rozbójnicy.
Giełeta dobitnie i powoli wykładał jak ksiądz po kazaniu, kiedy podaje rozkład świąt i postów.
— Stary Tanasij Urszega od dawna pomstuje, że u was z butynu tylko pijaństwo się wykluło, nie gazdostwo. Tanasij wie, co mówi.
— Widzicie — rzekł z ulgą Gucyniuk — Tanasij to przecie nasz, a najmądrzejszy i najrzetelniejszy gazda.
— Pewnie, że najmądrzejszy — ciągnął spokojnie nadal Giełeta — na cały głos krzyczy wszędzie, że nie ma bardziej pohanych ludzi na świecie jak żabiowcy.
Z całą powagą a także z cierpliwością berezy z Jasienowa i gazdy butynu uspokajał ich Foka.
— My wszyscy dość dobrzy i wszyscy trochę kiepscy. Gdyby każdy tak swój ogon zachwalał, swoją wieś i swoich najbliższych, to cesarz gorszy od wszystkich bo daleko, a papa-