Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

własnymi rękami zbudować nowe królestwo. I to jakie!? Zbierał wokół siebie chamstwo, sieroty jakieś, także bękarty, bojkowskich czcicieli krowiego ogona i po prostu hajdamaków z Żabiego. Nasze prababki między Stanisławowem, Dniestrem i Brzeżanami doskonale recytowały rejestry grzechów hrabiego Stasia, a chociaż już nawet chadzały do loży teatru Skarbkowskiego we Lwowie, nie mogły mu ich przebaczyć. Przebaczano wyjątkowo w wypadkach nagłych, alarmujących i to późno, gdy trzeba się było przed kimś pokazać, gdy przyjeżdżali do Lwowa tacy goście, jak niezapomniany Franciszek Liszt, muzyk, taki sobie wędrowny grajek-pianista, lecz bądź co bądź z pobratymczego narodu i — z dobrego towarzystwa... Czarodziej to był i czarował lwowskie damy, a u innych zyskał na zawsze nieśmiertelną sławę tym, że w jakiejś trudnej kompozycji, gdy zbrakło mu palców, uderzył w klawisz potężnym nosem. To pamiętano i to zrozumiałe, niech świat pozna, że nie trzeba jeździć aż do paryskich teatrów i salonów Rotszyldów, bo Lwów i podolska szlachta, z przodków wielkich, lechickich czy ruskich, nie wypadła sroce spod ogona, ma swoje.
Poza tym nie szczędzono hrabiego, zwłaszcza gdy zostawił niemiłosierny testament, zapisując wszystko jakimś sierotom, a wydziedziczył krewnych. Zawzięty hrabia sporządził swój testament nielitościwie dokładnie i ściśle, umieszczając w nim klauzulę, że tylko, gdyby jakieś obce rządy lub państwa sięgnęły po fortunę, tylko w tym jedynym wypadku ma ona przejść na krewnych. Zarówno hrabia jak rodzina wierzyli w wieczyste zapisy, w wiecznotrwałość własności i prawa cywilnego aż poza granice wędrownych narodów, a nawet poza koniec świata. Toteż jego złośliwemu testamentowi i zgonowi fundatora towarzyszyły ponure westchnienia: „fortuna przepadła“.
Niestety następne pokolenia stanęły zwartym szeregiem przy fundatorze i znalazł się taki, co miał śmiałość twierdzić, że do Skarbka, a nie do kogo innego, odnosi się słynny wiersz Słowackiego: „Dziś jednegom znał szlachcica!“ Anachronizm prowincjonalny, możliwy tylko nad Czeremoszem, gdyż jak wiadomo Słowacki był romantykiem, poza tym nie żył już, kiedy hrabia opętany chciwością skupował woły na handel.
Trzeba to bowiem wyznać, że taki właśnie proceder był podstawą późniejszej działalności hrabiego. Zakupował i osobiście pędził do Wiednia woły, sprzedawał je tam taniej niż inni, aż kupcy wiedeńscy oburzyli się i sprawa oparła się o sa-