solidarności w tej walce. Ratowały ludzi, pomagały im wdzierać się w puszczę.
Ponad wszystkie zwady jedno pobratymstwo pewne. Ponad wszystkie chwalby ta chwalba najstarsza, zagadka Wierchowiny puszczowej.
Szymbałe, szymbałe, cóż to za zagadka?
„Jasne pręciki sięgają nieba —
Liść dęba staje, łapie szoch-połoch —
Czujki motyla ostrzejsze od zębów —
Gruby piec rozwala liściaste festunki —
Czterej rębacze mali zgryzą szkło —
Iskra w czarnym płaszczu brnie-wybrnie z dymu —
Bez ognia łusznice dwie w wichrze drżą, nie zadrżą —
Dwaj pobratymi na sześciu nogach —
Nad nimi skrzydła niańczą.“
Zagadka jasna do cotu:
To oczy końskie sięgają nieba —
To uszy końskie łowią szept i lęk —
Węch nozdrzy miękkich rozgryzie wilka —
Końska pierś roztrąca gąszcze, gęstwiny —
Kopyta końskie rąbią śliski lód —
Koń nocą brnie, wybrnie z najgęstszej mgły,
Dwie głowy, końska i ludzka, obie bez lęku.
Dwaj pobratymi człowiek i koń —
Nad nimi anioł chroniciel.
Zdarzyło się wszelako, że wśród żabiowców, którzy przyszli na butyn wcale nie było krzywdzicieli ani napastników, ani nawet ich krewnych. Za to spośród bystreczan Giełeta i Mandat napadali żabiowców słowami. Toteż w odpłacie za to ten i ów z żabiowców nie wahał się ćwikać im w oczy starym Mandatem z Raduła albo Fudorem Giełetą, chociaż ten nigdy nie bywał na Bystrecu. Docinali ostrożnie, nie wprost ale dość zrozumiale. Sprzeczki odnawiały się pod nieobecność Foki i Sawickiego, a o ile żabiowcy byli w większości, dochodziło nawet do wzajemnych grubych słów, stosownych chyba dla jarmarku dalekiej Kołomyi ale nie dla butynu. Witrołom powstrzymywał swoich rozważnie i poprawnie ale bez przeko-