nie śmiał się z żartów Petrycia, milczał. Machnęli nań ręką, nazwali go „wiejska huzycia“.
Birysz, nieco młodszy lecz bardziej sterany od Pechkała, jeszcze mniej zawadzał. W kolibie pomagał Petryciowi chętnie, wystawiając w bezbronnym uśmiechu zęby, jak pies na cudzym podwórzu. Lecz im bardziej usłużny i życzliwy, tym bardziej wydawał się bezbronny, tym bardziej wyzywał rębaczy. Śledzili go zapamiętalej niż Pechkała.
Z długiej nader kształtnej głowy Birysza, strzyżonej krótko, pozbawionej wszelkich ozdób, kędziorów lub kudłów, zaledwie kosmyk włosów nad czołem się rozwiewał. Z twarzy niezmiernie chudej, z oczodołów na zewnątrz wygiętych w krzywe łęki, z całego wizerunku troski, w jaki los włożył ten nieszkodliwy obraz, to żałosne podobieństwo Boże — głębokie siwe oczy Birysza, więcej życzliwe niż zbolałe, usprawiedliwiały się nieustannie. Wokół jego oczu strzelały promieniście fałdy, podobnie jak wokół pach jego zgrzebnej, starej koszuli. Gdy uporał się z robotą kolibową, gdy wymył naczynia i wygarnął popiół spod watry, wpatrywał się w watrę z uśmiechem szczególnie zadowolonym, podobnie jak bywalcy jarmarków kosowskich gapią się w szkła modnego fotoplastikonu. Sam Birysz takich szkieł nie widział, ani o nich nie słyszał. Wcale nie żabiowskiego pochodzenia (takich biednych na Żabiem jeszcze nie było) od kiedy przywędrował, mieszkał w buchni malutkiej, byle jak skleconej z marnego drzewa, na gruncie gminnym, który w zamian za to ogradzał i kosił. Takich nędznych budowli wówczas na Żabiem nie widywano. W Żabiem lubiano go, nawet ceniono, bo na każde zawołanie najmował się do wszystkiego chętnie i najtaniej. Nie uważano go wszakże nigdy za swego. Dla bystreckich rębaczy był żabiowcem. Po myśliwsku świdrowali jego twarz, przeszukiwali i przebuszowali każdy odruch. Zdawało się im w końcu, że go rozgryźli, szepnęli jeden drugiemu: „fałszywy“. Nazwali go niewdzięcznie „kapusta“. Nawet z tymi dwoma żabiowcami życie nie układało się. Mimo że Birysz czasem zagadnął tego i owego, rębacze nie odzywali się ani do niego ani do Pechkała.
Z robotników żabiowskich od razu wybił się i odznaczył nawet młody Jasio Tomaszewski. Znał się na zbijaniu darab, po trosze też na spławaczce, mniej niż kiermanycze jak Gucyniuk, lecz do roboty był chętny nawet zapalony a pojętny, ze spokojem i powściągliwie władał każdym ruchem, wyprzedzał innych. Gdy pracowali z niemałym trudem przy zaśnie-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/180
Ta strona została skorygowana.