Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

— Zakładajcie butyn, niech trzeszczą wasze kości, niech pęka głowa, a potem wślizgują się szczury, co wywożą spod Żydów gówno, panów i popów podcierają, kurwom żabiowskim wylizują, a na nas haukają przy cerkwi jak ten polski zawołoka Jasio. Ledwie wstąpił, już kieron, butyn wywraca — śmiecie!
Inni nie odzywali się, tylko Foka nieco senny zapytał:
— Pawle, a wy słyszeliście kiedy bajkę, jak pastuch przewoził przez wodę wilka, kozę i kapustę?
Giełeta mruknął szorstko:
— Słyszałem i co z tego?
— No to podumajcie nad tym — odparł Foka.
— Któż tu wilk — warknął Giełeta.
Foka ożywił się.
— Wyście nie tylko wilk, wy także i cap durny — wy! a nie żaden Jasio. Durny cap, łasy na tą biedną kapustę, co tam leży w kącie. I z tego pastuchowi przyjdzie się chyba utopić. Wstyd!
Giełeta mruczał jakieś przekleństwa, potem zamilkł.
Głęboki mocny sen kolibowy ukołysał zwadę.



VI. REWASZ
1

Na samym wierchuszku miesiąca Prosińca zimowi święci, Trzej Mędrcy, raz jeszcze powetowali lasowi dolę: niech odosobni się, nazimowi, naśnieży. Nie wadzili się z nikim. Bez zawiewki dosypali nocą do gór i do stoków nowych stoków, nawisów, zasp. Naprzód nieznacznie siali pył śnieżny, potem mżyli gęstym maczkiem, następnie szeregami raźnych ściegów to cięli, to szyli. Zszywali ziemię z niebem coraz krótszym ściegiem, nizali ścieg za ściegiem w poprzek, tkali w zasłony. W końcu płastowcem skrzydlatym lepili płast na płast, skrzydło na skrzydło, płachtę na płachtę, aż każdy płaj ziemski spoczął w grobie śnieżnym, każdy stok nakrył się dachem, każdy krzew okręcił zawoistym wirem, każda gałąź obrosła w skrzydła do odlotu ze skazanej ziemi. Święci robili, co mogli. Obliczyli się także z czarnym do cna. To co czyste piętnuje się byle czym, białość ziarnkiem sadzy, bryzgiem błota, biała