każdego koryta. Odkopane za dnia ze śniegu zakrywały się ponownie przez noc. Przeładowane już drzewem portasze nakrywały się nieustannie portaszami śniegu. Po jakim takim wymieceniu, narzucone na nowo kłody znikały przez noc w śniegu. Nawet świeżo zrębane drzewa, zaledwie położyły się, od razu znikały w śniegu; gdyby ich nie zapchano natychmiast na portasz górny, niełatwo byłoby je nazajutrz odszukać. Wody zasnęły, do kotłów wrzucano lód i śnieg, śniegu bez końca. Chyba nie ubyłoby go widzialnie, gdyby do stopienia podłożono i spalono cały las pod tysiącem kotłów. Śnieg sypał, sypał.
W takież popołudnie, w sobotę po Trzech Mędrcach robotnicy wrócili wcześnie do koliby. I tegoż wieczora założono w kolibie Fokowej rewasz butynowy. Nogi były spętane śniegiem, ręce unieruchomione, głowy gorzały, kipiały. Butyn spał w lesie, sama jednak głowa-koliba czuwała, butynowała zawzięcie.
Po wczesnej wieczerzy Petrycio stanął obok watry i ogłosił:
— Szymbałe, szymbałe, cóż to za zagadka: „Żonwa nastukała, kieszonka schowała, z mokrego najsuchsze, z małego największe, z wielkiego najmniejsze, z taniego najdroższe, otworzy zawory, skarby, komory?“
Koliba umilkła, Harasymko Kryniczny zaśmiał się wesoło, wyrwał się:
— Ziele kluczowe.
Petrycio nie odpowiadał, uśmiechał się tajemniczo i ciągnął dalej:
— Szymbałe, szymbałe, cóż to za zagadka: „Osobno rąb — prosto do hańby kryminału, wspólnie rąb — prosto do sławy majątku.“
Koliba milczała, a Petrycio wciąż powtarzając wstępną formułkę sypał dalej zagadkę za zagadką:
— „Palec przy ręce trzyma się, palec odrąbany trzyma się, palec przyłożony trzyma się.“
I dalej:
— „Wyciągniesz z zasuwki — ciemno, schowasz do kieszeni — wesoło, włożysz zasuwkę — jasno i wesoło.“
I wreszcie:
— „Wadzili się o cały las, pogodził ich patyczek.“
Harasymko Kryniczny zaśmiał się głośno.
— To rewasz przecie, to wszystko rewasz.
— I naprawdę rewasz — ucieszył się Kuzimbir.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/189
Ta strona została skorygowana.