stanie sto dwadzieścia osiem tysięcy trzysta trzydzieści dwa guldeny. — Zwrócił się do Koczerhana. — Przeliczcie!
Koczerhan kiwał głową powoli i rozważnie.
— Powiadam raz jeszcze — mówił Foka twardo wyraźnie — to tymczasowe, to plan tylko, bo mogą być większe wydatki lub straty, a teraz rozdział jak uradziliśmy z ojcem: dwanaście i pół guldena od setki dla rodu Szumejów za drzewo. Wydatków naszych dawniejszych nie liczymy. To znaczy dla nas przypada ponad szesnaście tysięcy guldenów. Podzielimy na dziesięć części. Pięć dziesiątych otrzymają założyciele butynu do rozdziału. To słuszne, bo bez nich nie byłoby butynu. Wszyscy pracują sprawnie, ale któż otworzył butyn, jak nie bystreccy rębacze? Przeto dla założycieli butynu — razem z Andrijkiem Płytką przypada pięćdziesiąt sześć tysiący guldenów. — Podniósł głowę z wyzwaniem, nikt nie odezwał się, przeto Foka mówił dalej: — Po nich przychodzi dwudziestu robotników, rębacze i cugary z Żabiego i z Dolnej Rzeki, którzy zgłosili się po świętach. Na nich przypadnie trzy dziesiąte, to znaczy trzydzieści trzy tysiące guldenów do rozdziału między dwudziestu.
Harasymko jednym susem przeskoczył przez siedzących aż na środek koliby, odbił się od ziemi aż pod dach i chwycił ręką wiązania swołoku. Wisząc u pułapu bełtał zabawnie nogami. Śmiech przeleciał przez kolibę, lecz młodzi towarzysze Harasymka pośpiesznie ściągnęli go spod dachu za nogi, a ująwszy za kark posadzili na miejscu. Foka mówił dalej.
— Po nich przychodzą pomocnicy dziadkowie i chłopaki, co oprócz korowania, widtynu i zhonu pomagali w kopaniu haci, poza tym są na posyłki i do każdej drobniejszej roboty. Na nich przypada jedna dziesiąta, to jest jedenaście tysięcy i dwieście guldenów do rozdziału dla dziesięciu. I w końcu jedną dziesiątą zostawimy na cerkiew w Krzyworówni, na szkołę w Jasienowie, szpital w Kosowie i na podatki. Do sądu nie pójdziemy, po dawnemu ustanowimy swój własny sąd ze starych ludzi. Sędziami naszymi niechaj będą ksiądz Buraczyński, Tanasij Urszega i stary dziedzic ze Stanisławowa. Dziedzic był adwokatem, zna prawo, na rewaszach też zna się nie gorzej jak my.
Pechkało chrząknął głośno, żabiowcy podnosili głowy znacząco, szeptali jeden drugiemu.
— Tanasij, nasz Tanasij —
Foka mówił dalej.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/194
Ta strona została skorygowana.