Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

świergocą rosy, wszędzie jak puszcza daleka-szeroka. Wyłowione przez puls ziemi z chmur hojnie skraplają każdą trawkę, liść, szpilkę i grzybek. Choć lekki wietrzyk przechadza się po rosach i strąca je, wciąż nową rosą rozkwita puszcza. Odradzające się wiecznie rosy, cała ich sieć nieograniczona, to niewyczerpane choć najcichsze źródła Czeremoszu.
Palenica to przybytek, gdzie nie tylko pioruny, nawet pociski szyderstwa rozpłyną się w uśmiechnięte rosy. Jakaż ironia i gorycz ostanie się wobec starych drzew, choćby już spróchniałych, wobec traw, wobec źródeł i ciszy? A ilekroć potoki i huki wzbiorą i rozśmieją się hałaśliwie, jak rozbrykane goniące się chłopaki, stare drzewa zatopią swawole w niewzruszonym milczeniu. Nieraz już rozswawoliły się wody i zawsze wsiąknęły w jamy, w mchy, w sieci leśne. Przeto szyderstwo takiego przybysza, co tylko we własnym pępku się rozlubował, odbije się od drzew i będzie go ścigać. Wszystkie drzewa i liście, prochy ich przodków i nowo napęczniałe pędy porozumiały się już od dawna w długiej ciszy, tylko on jeden wyrzutek z ciszy, hebes nieszczęsny śmieje się głośno z braku zrozumienia. Zdławi go nudny śmiech, zdusi go cisza, aż zbraknie mu tchu, uciekać będzie w przerażeniu, aż go ukoi hałas miast, a płuca jego nasyci kurzawa gościńców.
Nie myślcie jednak wcale, że Palenica nie jest gościnna. Nieustannie zaprasza gości z tego i z tamtego brzegu do rodziny czarno-zielonej, do nabożeństwa w zielonym mroku, do tańców milczących przed ołtarzem żywej obecności, gdzie liść garnie się do liścia, uścisk do uścisku, szept do szeptu, spojrzenie do spojrzenia.
Tylko czarność jest barwą matczyną, najczulszą ze wszystkich barw. Wzywa do zaufania dziecięcego, sama wyniesie na światło. Z niej rodzi się zieleń lasów, z niej i zieleni błękit nieba. Czarne źródła Czarnego Czeremoszu, ciemny brzuch poczynań w jednym powijaku zieleni, a w drugim błękitu. Z łona Palenicy, z Popadii, z wszystkich ciemnych łon tysiące ssawek ssie wodę dla Morza Czarnego. Bo pod Czarnohorą, pod Czarnolasem i w pępku ziemi bije starsze czarne morze, morze w czasie. Tchnienia i głosy ciemności, naziemne i podziemne, tysiączne strugi, chlupawki, poniki. Wzdychanie spod skał, szlochanie moczarów, gwarliwy bulgot na płytach wygładzonych, szeptany szczebiot ros. Oczy niepotrzebne, tylko słuchać. Źródła Czeremoszu — z nich wieje wciąż dzieciństwo leśne. Kosodrzewy czarno-zielonej nadziei, nie w czasie za-