— Ja tu nic nie mam do gadania. Foka daruje, jego rzecz.
— Co innego darować — ciągnął rozważnie Koczerhan — czy bardkę, czy dukat, czy konia, czy nawet parę wołów, tak jak to stary Tanasij Urszega lubi. I to stary młodym ma darować, a nie młody jak wy. Co innego chram, przyjęcie, to godzi się, gdy Bóg da zdrowie, przyjdę do was. —
Gucyniuk zabormotał nieśmiało.
— To po waszemu jak? Wszystkie majątki mają się zbijać jak bryndza do jednej berbenicy dla jednego? A inni — Czy jak wy o tym?
— Inni niech zdychają, żebrzą albo do kryminału — palnął grubiańsko ponury choć młody Kraszewski z Żabiego.
Stary Koczerhan jak przystało nabijał spokojnie długą zakręconą fajkę tytoniem, szepnął do Petrycia: „Dajcie węgielka“. Potem zadymił i odpowiadał rozważnie.
— Taka odpowiedź jak twoja, młodziaczku, to sadza dla zaczernienia i plotka z wiatru. Dlatego ja nie tobie odpowiadam, tylko Gucyniukowi. Nie do jednej berbenicy, mój Gucyniuku, nie, ale dla tych co umieją zadbać o majątek, przydbać i zagospodarować. U Szumejów zawsze można zarobić, pożyczyć, podkarmić się podczas głodu, poprosić, a nawet, broń nas Boże — można ukraść bez strachu. A co dostaniesz od takiego, który nie dba, zaniedba, przepije, a gdybyś, nie daj Boże, od niego ukradł, procesem cię zniszczy, zedrze z ciebie skórę, aby znów miał co pić. Byli tacy, co dziedziczyli, o lasy nie dbali zawczasu, a zaczęli dbać sto lat potem, gdy lasy mają cenę, a tymczasem już ktoś zasiedział. Czekali na złodzieja, procesowali się, a tu hou! stój, za późno. Taki nie wart, aby coś mieć, tylko taki co — spojrzał ku Sawickiemu — jak to wasz ojciec mówił, paniczu?
— Rzetelny — szepnął Sawicki.
— Właśnie taki — potwierdził z godnością Koczerhan, wypuszczając kłęby dymu.
Kraszewski zaśmiał się grubiańsko, niektórzy sykali nań. Witrołom wysławiał się z trudem.
— Bywa przecież inaczej. Sami wiecie, że rzetelny wcale nie łapie, bo rzetelny, i z tego potem biedny. Nasz Maksym spod Jaworowa mówił nawet —
— Dobrze mówicie — spokojnie ucieszył się Koczerhan — dlatego ja przeciw tej modzie. Foka nie łapie, nie chapie, zbiednieje, a potem nawet go nie wspomną ci, co się z niego zboga-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/202
Ta strona została skorygowana.