Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

czy mózg, u starych ludzi wysycha i nie może złapać niczego nowego.
Kraszewski warknął ponuro.
— Niech wysycha, niech zeschnie, będzie więcej dla nas do rozdziału.
Sawicki przerwał ostro.
— Tak się nie mówi do starszych!
Kraszewski spokorniał, twarz znijaczyła mu się, uśmiechał się głupio.
— Zostawcie go, niech mówi — uspokajał stary Koczerhan — wolno Foce i Szumejom darować, lasy odrosną, a innym wolno przyjmować, albo nie przyjmować. Ja mówię za siebie i za braci, ale wam to powiadam, Foko, z tego wszystkiego więcej pijaństwa będzie niż gospodarstwa, a nawet będą długi i weksle także. O grunt niełatwo, a ci co najporządniejsi, gdy się zbogacą, przebiorą się, wyskoczą z naszego stanu i taka będzie nauka.
Gucyniuk mruknął ponuro.
— Tanasij Urszega to samo mówi.
Foka ożywił się.
— Właśnie o tym też chciałem mówić, ksiądz Buraczyński doradza, aby dać pieniądze do kasy w Kosowie na to, aby się nie zmarnowały, a potem rozglądać się za gruntami.
Kraszewski żachnął się.
— Jedną ręką dają, a drugą odbierają dla kasy.
— Spółka z kasą to spółka zająca z lwem jak w bajce — zaśmiał się Kimejczuk.
— Zarobek dla robotników, czy dla kasy? — zapytał cicho Tomaszewski.
— Macie! — śmiał się Koczerhan — do dawania ty, do brania ja. Nauka. —
— Chodzi o to — tłumaczył jeszcze Foka — że pieniądze do kasy da kto zechce, nie z musu, tylko z rozumu, aby mieć w pogotowiu nietknięty pieniądz, gdy trafi się grunt, bo gruntu nie sprzedają na targu w Kosowie.
Kimejczuk śmiał się zuchwale.
— Ma jakiś urząd z kasy siedzieć na moich pieniądzach, to lepiej niech u mnie za piecem przeleżą.
Stary Koczerhan westchnął.
— Zostawmy to na dzisiaj — orzekł spokojnie — każdy zrobi, jak zechce, a teraz niech powie, kto ma co przeciw rewaszowi.