— Schować do komory, jeszcze lepiej zakopać złoto na czarną godzinę. To stara praktyka, wara rozpowiadać.
Bystreczanie skupili się w lewym kącie, wokół Matarhy. Jak gdyby przekonani przez Bombę nie wspominali już o rewaszu, ani o zarobkach. Matarha opowiadał półgłosem o jakimś polowaniu na dzika z toporami, wciąż spoglądając na Iwanyska. Iwanysko uśmiechnięty złośliwie, czasem kiwnął lekko głową, i wtedy Matarha nabierał śmiałości. Czasem jednak Iwanysko podnosił palec, a Matarha biedził się, mieszał się i poprawiał, po czym znów Iwanysko ośmielał go potakiwaniem.
Młodzi żabiowcy wyszukali najszerszy odziomek na stół karciany, ustawili wokół niego mniejsze słupki, ścisnęli się gęsto i gorliwie zajęli się grą w karty. Iwanysko śledził ich nieznacznie.
Tymczasem kiermanycz, Jurko Cwyłyniuk z Jasienowa, powszechnie zwany Hajdukiw, bo był synem pańskiego hajduka, przysunął się na palcach ku watrze. Był dość stary, ale jeszcze więcej schorowany czy może wyczerpany, w każdym razie słabeusz, nie mogąc podołać kiermanyctwu, już przed świętami najął się u Foki do robót lżejszych. Skradający się krok i oblicze Cwyłyniuka ogłaszały wymownie: „Jestem chytry“. Mamrotał i paplał jak starzec, lecz wąsik wykręcony starannie i zadzierzyście na bezzębnych ustach, twarz zrumieniona przy watrze, wypłowiałe lecz ruchliwe oczy, a nade wszystko włosy z boku na łysinę zarzucone figlarnymi kogucikami zapowiadały słowa czupurne. Jeszcze nie wyrzekł słowa, a już cienie włosów, tańcząc na ścianie jak bijące się koguty, odciągały młodych od kart, niecąc śmiech. Potem któryś z nich wstał, przysunął się cicho z tyłu ku głowie Cwyłyniuka i otwierał nad nią dwa palce. Wówczas nad kogutami kiwały się na ścianie dwa rogi capa czy czorta. Młodzi wybuchali niepowstrzymanym śmiechem, lecz Cwyłyniuk czekał cierpliwie, wznosząc brwi, wypulając śmiejące się oczy i podnosząc palec ważnie. Osiągnął swój zamiar, młodzi od kart i inni szeptali w uznaniu czy dla przestrogi: „chytry, chytry.“ Cwyłyniuk dość długo jeszcze zabierał się do przemowy, cierpliwie jak lis do kur. Nagle zawołał wesoło:
— Złoto! Złoto w kieszeni! powiadacie. A ja mówię: w kie-